czwartek, 31 grudnia 2015

nadzieja nie umiera...


Nauczyłam się, że cokolwiek by się nie działo, jak 
źle by się wydawało, że jest, życie idzie 
do przodu i jutro naprawdę będzie lepiej.
Nauczyłam się, że bardzo wiele możesz powiedzieć o 
człowieku poprzez sposób, w jaki radzi sobie w 
trzech sytuacjach: gdy pada deszcz, gdy zgubi mu się 
bagaż i gdy lampki choinkowe są totalnie poplątane.
Nauczyłam się, że bez względu na to, jaką masz 
relację ze swoimi rodzicami, będziesz za nimi 
tęsknić, gdy znikną z Twojego życia.
Nauczyłam się, że zarabiać na życie to nie to samo,co 
żyć.
Nauczyłam się, że życie czasem daje drugą szansę.
Nauczyłam się, że jeśli podejmuję decyzję z 
otwartym sercem, to zazwyczaj są one trafne.
Nauczyłam się, że nawet jeśli coś mnie boli, to ten 
ból nie jest mną.
Nauczyłam się, że każdego dnia powinieneś kogoś 
dotknąć. Ludziom potrzebny jest ciepły uścisk czy 
choćby przyjacielskie poklepanie po plecach.
Nauczyłam się, że wciąż jeszcze muszę się wiele 
nauczyć.
Nauczyłam się, że ludzie zapomną co powiedziałeś, 
co zrobiłeś, ale nigdy nie zapomną, jak się przy 
Tobie czuli.
[ Maya Angelou]

czwartek, 24 grudnia 2015

Wigilia Bożego Narodzenia

bałam się, że nie napiszę niczego o świętach bo takie wszystko nieświąteczne w tym roku, tymczasem.... napiszę, bo święta nadchodzą z radością i blaskiem narodzin Zbawiciela, a w mojej głowie po postu trzeba zrobić porządek ;)

dlaczego nieświąteczne.
bo w Gdyni nie było sensu dekorować domu skoro na święta przyjechaliśmy do mamy. u mamy trzeba było się trochę nagimnastykować, żeby go udekorować bo pudła z ozdobami i różnymi cudeńkami były.... u teściowej. tam mamy po prostu cały składzik rzeczy odzyskanych z leśnego domku i trochę nowych, które gromadzimy, kiedy trafiamy na tak zwane "okazje". tak więc trzeci rok z rzędu latamy z tymi pudłami, od mamy do teściowej, od teściowej do mamy.
ostatecznie jednak mama dom już wyszykowała, a my tylko dopełniliśmy dzieła przywożąc drzewko świerkowe, żywe i cudnie pachnące, na którym zawisły bombki z naszego sklepiku, jaki kiedyś prowadziliśmy przez chwilę :)
i jest naprawdę pięknie, i wcale nie jest nieświątecznie.
w saloniku rodziców stoi nasza stara, ikeowska bieliźniarka, jest świerkowa, pobielana, lubię ja szalenie. polowałam na nią naprawdę długo. ikea miała ją w ofercie, ale nigdy na stanie ;) aż pewnego razu była! kiedy ją zobaczyłam, w te pędy do niej, obmacałam całą, przykleiłam się do niej, objęłam ramionami i powiedziałam pawłowi, że jej nie puszczę dopóty, dopóki nie zgodzi się na jej kupno ;))
ale wracając do tematu.... :)
więc na tej ukochanej bieliźniarce stoi porcelanowy skrzat, dłuuugi taki, z dziurami-gwiazdeczkami, przez które miga światełko z tilajta. obok niego dwa białe renifery. na ścianie wisi zielony wianek. jest świątecznie :) na klamkach od drzwi od wczoraj rządzi choinka i renifer z dzwoneczkiem i szyszką zawieszonymi na jutowym sznureczku. kiedy ktoś wchodzi do pokoju to przy otwieraniu drzwi rozlega się przyjemny dźwięk :)
w oknie naszej sylpialki ( a mojego starego pokoju panieńskiego) wisi wielka, biała, kartonowa gwiazda, która daje ciepłe światło.
wyłowione z dna ogromnego pudła lampki w kształcie gwiazdek znalazły juz swoje miejsce w dużym pokoju.
rano dzieciaki stroiły ciasteczka, które wcześniej upiekła babcia.
dom zaczęły wypełniać pierwsze zapachy szykowanych w kuchni potraw.
i miedzy tym wszystkim nasza mała lala :) która będzie przeżywać pierwsze święta w pozycji stojącej i w opcji ciekawsko-pociągającej, że tak powiem ;) na razie stoi przy choince i się jej przygląda, ale kiedy nie patrzymy, jej przyjaźń z bombkami robi się bardziej zażyła ;)
julka i mikołaj ze szczęścia unoszą się nad ziemią. w niedzielę będzie świąteczny koncert w kościele i oni też będą śpiewać. ukochana monika zaprosiła ich, jak tylko się pokazali. w tempie ekspresowym uczą się kolęd i piosenek świątecznych. więc w domu rozbrzmiewa śpiew. i dzwonki i flet. a ja narzekałam, że nie jest świątecznie ;))
prezenty czekają w ukryciu. dzisiaj przed zmierzchem aniołek zaniesie je pod drzewko.
marzą mi się święta u siebie, w nowym domu. co roku myślimy, że to już w tym, a potem zaś po te pudła z bombkami do teściowej, żeby je powiesić na choince u mamy ;) nieważne. byleby nie wpłynęło to na przeżywanie świąt.
staram się wpatrywać w rodzinę, w pawła i dzieci. w nasze siostry i braci, w rodziców. chcę się nimi nacieszyć, posłuchać, co u nich, poobserwować jak dzieci wyrosły, jak młodzież się stroi i maluje, jak chłopiec trzyma za rękę swoja dziewczynę, a narzeczony narzeczoną. jakie zmiany w pracy u szwagra czy u bratowej, ile nowych pucharów i medali pojawiło się na półce siostrzeńca-sportowca. na jakie studia wybiera się bratanica i co tam w szkole u maluchów. będę słuchać opowieści starszych i przeżywać razem z nimi powroty do przeszłości...ech... gęsia skórka jak nic!
będziemy podjadać suszone owoce, pić kompot i łupać orzechy. na kominku będzie trzaskał ogień, a na sztucznej skórze przed nim będzie wygrzewał się kot filemon ;) (dobra tam, popłynęłam trochę, nie mamy kominka ani kota ;))
w radio polecą kolędy. przełamieny się opłatkiem i złożymy życzenia...
to cudowny wieczór...

chciałabym, żeby zapukał ktos do naszych drzwi i zajął puste miejsce przy stole. dwa lata temu ktoś takie miejsce zajął.
dziś w radiowej trójce wypowiadał się organizator i wolontariusze wigilii dla ludzi biednych, ubogich, bezdomnych. łzy się w oczach kręcą, to wspaniałe dzieło, ogromne przedsięwzięcie. dziękuję wam. dobro rodzi dobro.

będziemy się tez modlić i czytać Pismo Święte i przeniesiemy się na chwilę do betlejemskiej stajenki, będzie pachniało siankiem....pójdziemy na pasterkę powitać Dzieciąteczko...



Kochani czytelnicy mojego bloga życzę Wam zdrowia, miłości i nadziei w te święta i w nowym roku. Nie trzymajcie fantazji na wodzy, bądźcie czasami szaleni i rozmarzeni :) Wszystkiego dobrego. Wesołych Świąt!

Ps. wybaczcie mi brak zdjęć. ciężko mi z tego powodu strasznie, ale nowy telefon posypał się tak bardzo, że ratuje go serwis i na dwa tygodnie jestem całkowicie uziemiona. a myśląc sobie, że zrobię zdjęcia właśnie nim, nie zabraliśmy z gdyni aparatu! buuu...





zdjęcia pochodzą ze strony www.tapeciarnia.pl

wtorek, 22 grudnia 2015

Możesz to możesz.. nie możesz to nie możesz...

"Możesz to możesz, nie możesz to nie możesz"...
często jest tak, że jakieś słowa wywierają na nas ogromne wrażenie, że nas tak poruszą, potrząsną nami, że nagle, w jednej chwili postanawiamy wszystko zmienić bo na przykład niedobrze się dzieje. dają nam tak zwanego kopa. impuls. i faktycznie niektórzy, chyba szaleńcy idą za tym. idą za ciosem. nie mają planu, ale te słowa tak ich poruszyły, że postanawiają JEDNAK, że coś zrobią, że nie będą się bać i patrzeć, co na to inni. tylko pójdą, pójdą swoją drogą...
chyba wielu z nas nie raz, nie dwa razy tak miało... w sensie, że CHCIAŁO. bo przyszedł czas na zmiany.
w ostatecznym rozrachunku jednak, wyszło jak zwykle.. czyli, nic się nie zmieniło.
myślisz, że lepiej potaplać się w starym bagienku, niż wskoczyć do świeżej kałuży...NIKT ci przecież nie powie na co wpadniesz, co ci tam zrobią, czy się nie utopisz, i czy w ogóle nie będzie na amen. nikt ci nie da gwarancji, nawet jeśli miałoby to być nawet nad morzem!
potem wracasz do tych słów, spotkasz się gdzieś z nimi, myślisz "one miały zmienić moje życie" ale nic się nie zmieniło.
i pewnego razu ja usłyszałam to: "możesz to możesz, nie możesz to nie możesz". nie pamiętam autora, nie dostałam skrzydeł, nic mną nie trzepnęło, ale.... zabolało, bardzo zabolało. bo to jest prawda.
nie, że chcesz to możesz, nie, że spróbuj może się uda, ale możesz to możesz, nie możesz to nie możesz. dalej nasuwa się tylko: wybieraj!

jeszcze nie wiem, czy mogę, czy nie mogę, to zobaczę. ale wiem, że jak życie daje w skórę to nie ma co czekać z wyborem. bo w końcu się w tym bagnie swoim wykończysz. kiedy życie nie daje w skórę też nie ma co czekać z wyborem. najgorsze jest myślenie nad tym i kalkulowanie. z drugiej strony, jak nie kalkulować, kiedy może masz dom i rodzinę i jeszcze pracę, i przyjaciół, a tam w tej nowej kałuży nie masz nic....
a może...
tego nie wiesz i się nie dowiesz, dopóki nie wskoczysz.

mój wpis do niczego nie zmierza. chciałam tylko podzielić się z wami tym cytatem. może dla kogoś z was, tak jak dla mnie, stanie się on ważny i natrętny i nie da wam spokoju :) a to dobrze.
bo jeśli ci "bije" już od tego myślenia, co zrobić, to patrz wyżej, a jeśli ci dobrze, to nie rzucaj się z motyką na słońce, tylko dlatego, że "cię nosi". widocznie twoje bagno jest dobre. siedź w nim więc :)


środa, 9 grudnia 2015

w grudniu, po południu

północ
siedzę tu. trochę dalej, na lewo rozciąga się morze. bardzo je kocham. mikołaj właśnie wrócił ze szkoły i ... na basenie było super ;) julka odrabia zadanie domowe - pisze opowiadanie. jest też paweł, co mocno szokuje bo...paweł ma... URLOP :) domowy urlop, ale zawsze. i ja. cichy obserwator pędzącego życia, biegacz z siatką na motyle... no i jeszcze jest lala, oczywiście, ale lala teraz śpi :)
nasz grudzień jest inny, w wynajmowanym mieszkaniu nie bardzo mogę poszaleć z dekoracjami świątecznymi, poza tym wszystko już mam, tylko, że nie tutaj, ale na południu -  w domu rodzinnym. robimy więc sobie małe namiastki dekoracyjne, żeby poczuć ten niezwykły klimat i magię nadchodzących świąt. dookoła już pachnie. od jutra zabieramy się za świąteczne wypieki, które zabierzemy ze sobą na święta do dziadków :)

południe
w naszym domu jest cicho. śpi. czeka na nas, a my tęsknimy do niego.
jakby tak dało się przyciągnąć go tutaj, przytaszczyć jakoś.... tydzień temu odwiedziliśmy go, z duszą, na ramieniu ;) jakbym tak mogła zabrać go tutaj...
jest piękny, a jeszcze trochę roboty przed nami. liczę, że w czasie przerwy świątecznej spędzimy tam całe dnie i może noce na pracy i jak będziemy tutaj wracać, w domku będzie już podłoga i może skończona jedna łazienka. tak mnie w środku rwie, tak bym tam już działała... jak to niedobrze czasem być takim narwańcem. choć, postępy jakie zrobiłam w tej dziedzinie (na lepsze oczywiście) nie śniły się nawet filozofom ;)

południe
















 północ



pozdrowienia! :)

czwartek, 26 listopada 2015

Stacja "Zawieszenie"

    ktoś pytał niedawno, co tam u mnie....
    to mniej więcej tak, jak poniżej (tylko z tym porządkiem bym nie przesadzała ;)


     "Ania była sama w swoim pokoju ponieważ Gilberta wezwano do chorego. usiadła sobie przy oknie, żeby na chwilę nacieszyć się subtelną urodą nocy i napawać tajemniczą urodą pokoju, oświetlonego tylko przez księżyc.
      Niech tam sobie ludzie mówią, co chcą, ale każdy pokój staje się nagle tajemniczy, kiedy wpada do niego światło księżyca. Atmosfera całkowicie się zmienia. przestaje być przyjazna i ... ludzka. Pokój staje się obcy i zaprzątnięty własnymi sprawami. Człowiek czuje się w nim intruzem.
     Dzień był męczący, ale teraz panowała miła cisza. Dzieci spały, w Złotym Brzegu panował porządek. Z domu nie dochodziły żadne dźwięki, z wyjątkiem głuchych uderzeń z kuchni, gdzie Zuzanna wyrabiała ciasto na chleb.
      Za to przez otwarte okno napływały odgłosy nocy. Ania każdy z nich znała i kochała. Powietrze było nieruchome. Od strony portu słychać było śmiech. Gdzieś w Glen ktoś śpiewał i jego piosenka brzmiała jak echo dawnych lat. Na wodzie światło księżyca malowało srebrzyste ścieżki, ale Złoty Brzeg spowity był w cień. Drzewa opowiadały szeptem mroczne, dawne dzieje, a w Dolinie Tęczy pohukiwała sowa.
      To było szczęśliwe lato, myślała Ania.... ale potem, z nagłym skurczem serca, przypomniała sobie coś, co usłyszała od cioci Kasi z Górnego Glen: " Takie lato nie powtórzy się więcej".
      Bo następne nie będzie już takie samo. Znów nadejdą wakacje, ale dzieci będą o rok starsze, a Rilla będzie się przygotowywała do pójścia do szkoły.
     W domu nie zostanie żadne dziecko , myślała Ania ze smutkiem. Jim ma już dwanaście lat. W domu zaczęły się rozmowy o egzaminach do szkoły średniej. A przecież tak niedawno Jim pojawił się w Wymarzonym Domku jako maleńki noworodek. Walter zaczął szybko rosnąć. Rano Ania słyszała, jak Nan żartowała sobie z Diany, zainteresowanej jakimś chłopcem ze szkoły. Diana zarumieniła się i dumnie zadarła głowę. Takie jest życie. Radość i ból.... Nadzieje i strach.... Zmiany... Ciągłe zmiany! Nic się z tym nie da zrobić. Trzeba pozwolić dawnym rzeczom odejść w przeszłość i nauczyć się kochać nowe po to, żeby po pewnym czasie i z nimi się pożegnać. Wiosna, choćby najpiękniejsza musi ustąpić miejsca latu, które w końcu zatraci się w jesień. Narodziny.... ślub... śmierć..."

/L.M. Montgomery, Ania ze Złotego Brzegu/
   
tak mnie nachodzi od czasu do czasu. nawet często. dzieci rosną. świat staje na głowie i wszystko się zmienia. zazwyczaj gna. ale czasami ja ten super ekspress zatrzymuję. nie ma. koniec. dosyć. Stacja "Zawieszenie".
i tak się zawieszam. a wtedy widać jak na dłoni.
julka jest już panienką. wzrostem prawie mi dorównuje. pisze opowiadania, nad którymi potrafię zapłakać. bo mnie wzruszają. w dalszym ciągu nie słucha, kiedy doradzam jej, w co się dziś ubrać... i tak już od szóstego roku życia ;) chyba się poddam. zresztą, może i dobrze, bo mama nosi się całkowicie niemodnie ;)
i kiedy stanie przy mnie i opowiada, co tam w szkole i ogóle to włączam guzik "zapamiętaj, jak najwięcej" i marzę, żeby pamiętać. chcę w przyszłości wspominać. a teraz się nad tym zawieszam. czasami toczymy boje. szczególnie na miny. ja pękam :) ona jest w tym dobra. nos na kwintę, nóżka, która już chce tupnąć, ale zwalnia i się powstrzymuje bo mama może jeszcze patrzeć. ratunku. a za chwilę, jakby nigdy nic, jest śpiew i taniec. a mama pęka ze śmiechu bo tak mnie to cieszy i choćbym nie wiem jak, była wściekła to zawsze poprawia TO humor :) tylko jak zaczyna ćwiczyć na flecie, to mama zazwyczaj ma porę na przewietrzenie się na dworze ;) ....
chcę pamiętać.....
mikołaj regularnie śpiewa pod prysznicem. głośno! chyba właśnie tam przypominają mu się wszystkie piosenki, poznane w szkole i nie tylko. a kiedy go proszę, żeby zaśpiewał, to nic nie pamięta. to czekam, aż pójdzie się myć. siadam pod drzwiami i słucham ;) wszystkie spodnie zrobiły się dziwnie krótkie.
czy ta pralka tak skraca, czy proszek? coś musi być.
bluzki z długim rękawem nie chcą sięgać do kostek dłoni, za to pięknie przykrywają pępek. i na tym koniec a dopiero co były takie długie , że trzeba było "do kroku zawijać", jak się chciało bluzkę mieć w spodniach :)
i tylko, piłka, piłka nożna! piłką nożną jest przesiąknięte WSZYSTKO. piórnik jest w kształcie buta. album z piłkarzami jest wertowany kilkanaście razy na dzień i można go spotkać wszędzie, a najczęściej w tornistrze, gdzie jest tachany do szkoły, czy deszcz, czy nie deszcz, czy lekcji trzy, czy siedem, bo na świetlicy...... ratunku :)
chcę pamiętać......
i taka słodka, mała lala między nimi :) wszystko dotyka, kosztuje, sprawdza, bada. świat jest taki interesujący. tak słodziuchno zgina tłuste nóżki w kolanach, kiedy starsza siostra włącza hugi-bugi. pędzi po swoje dzwonki, kiedy starszy brat gra na swoich. obowiązkowo musi zobaczyć, co oni tam włączyli w laptopie, choć zazwyczaj to ONI muszą oglądać, to co chce LALA ;) takie życie.
już sobie nie da w kaszę dmuchać, ma w końcu rok i trzy miesiące i .... starsze rodzeństwo :)
i tak sobie podglądam ich co chwila, tak się co chwila zawieszam....
chcę pamiętać.....
jeszcze rok temu brat mógł się zbliżyć do siostry, mógł się przytulić. teraz, jedyna, realna, najbliższa odległość to  - na wyciągnięcie ręki. dalej, ani kroku! a on by jeszcze chciał. jeszcze się tuli. jak siostra nie pozwala, to na szczęście jest mama :) ale kiedy siostra chce czegoś od brata, ma, tak zwany, interes, to wtedy ten brat jest taaaki kochany i milutki ;)
natura dziecka, prawa wieku.....
chcę pamiętać......
Lala szaleje, kręci się jak bączek, z rączkami w górze, wygląda jak baletnica, tylko, że rozmiar nie baletowy :) bo pączuś w masełku. pochłania wszystko, dzięki Bogu. i tak się znowu zawieszam, kiedy końcem oka złapię, taki moment, jak brat podaje jej pełną łyżeczkę jogurtu, a ona jest taka happy i mlaska radośnie a potem klepanko po brzuszku, że pyszne i głośne "Aaaaa", w sensie, że pyyychaaa :)
chcę pamiętać.....
czasami jest taki wieczór, gdy nagle w łóżku rodziców robi się tłoczno. zamiast dwóch par nóg, jest ich aż pięć :) każdy tak się pozwija i pozawija, że ma swoje miejsce. Lala skacze po tacie, a ręce mamy mają miziać po pleckach tych starszych :) wszyscy lubią halanie (mizianie). nieważny jest rocznik. halanie lubi każdy. najbardziej mama ;) to się halamy i miziamy, i robimy masaże przeróżne, i "pisze pani na maszynie, abc, przecinek..."

i tak sobie myślę i o to się modlę, siedząc przy oknie, w tę, mroźną, tajemniczą, pełną tęsknot, listopadową noc, żeby tylko te ręce, które KIEDYŚ będą halały i Julkę i Mikołaja i Lalę były dobre.....

rok temu









teraz
wkleję w poniedziałek, bo czekamy na zdjęcia z roczkowej sesji Zojki z rodzeństwem :)
edit....
zdjęcia :)









do zobaczenia.....

czwartek, 12 listopada 2015

"siebie" jest tutaj, chyba...



Kolory tęczy tak piękne są na niebie
Są też na twarzach ludzi, którzy przechodzą obok
Widzę przyjaciół ściskających sobie dłonie
śpiewających :Jak się masz?
Oni naprawdę mówią, Kocham Cię
Słyszę jak dzieci płaczą i patrzę jak dorastają
Nauczą się dużo więcej niż my już umiemy
I tak sobie myślę, jaki piękny jest świat

Któregoś dnia poproszę gwiazdy,
Bym obudził się tam, gdzie chmury będą już daleko za mną
Tam, gdzie problemy rozpływają się jak cytrynowe cukierki
Wysoko ponad kominami
Tam mnie znajdziesz

Gdzieś nad tęczą latają niebieskie ptaki
I marzenia, na które się odważyłeś, więc czemu, oh czemu nie mogę i ja?


/Israel 'IZ' Kamakawiwo, Somewhere Over the Rainbow/

********************************************************************

byłam wczoraj w kinie na listach do M. ktoś na sali powiedział, że więcej się wzruszał, niż śmiał :) ja też. byłam sama, bo teraz tylko tak to działa. jeden musi zostać z dziećmi. tylko czemu to zawsze jest paweł ;) nie no, do teatru na Sindbada Żeglarza idzie z dziećmi paweł. obiecuję. my sobie z zojką urządzimy babski wieczór ;)
wzięłam rower. do kina mamy tutaj 8 minut, do teatru muzycznego - 6 :) Oj to miasto i te jego dobre strony :) to wzięłam ten rower i popędziłam jak ten struś pędziwiatr do kina. jechałam jak dzik, droga prosta i wiecie co - nadmorska :) tego się naprawdę nie da opisać. niby ciemno, bo na ósmą jechałam, niby mokro bo lało jak z cebra, niby zimno bo zaraz na początku drogi przemokłam do suchej nitki, a ja i tak, byle bliżej tego morza jechać, byle się tam tylko oglądać, bo miałam go po prawej, byle słyszeć, jak szumią fale :)
wracałam dosyć późno, i choć po bulwarze snuły się świątecznym krokiem ostatni goście to miałam stracha jechać sama w ciemnościach. nie było jednak tak źle bo świeciły latarnie, no i znowu jechałam tak blisko morza. tym razem miałam go po lewej :) deszcz dalej ciął równo. wyciągnęłam język ;) patrzyłam w niebo. zawsze, po kinie, po filmie pełnym emocji, mam w sobie taki szał. tańczyłabym, fruwała, jechała na rowerze ;) bo rower przyciąga wiatr, a wiatr jest we włosach ;) nie chciałam skręcać do domu, tylko zrobić jeszcze kilka kółek w tej euforii :) ale głos rozsądku jednak się odezwał i wszystko zepsuł :)
wróciłam do ciepłego mieszkania, gdzie nad snem dzieci czuwał ich tatuś. zawsze w takich chwilach modlę się, żeby każda matka, żona mogła w swoim życiu doświadczać takiego cudu. dziękuję.

i jak ja mam wrócić?
ale gdzie wrócić? 
do siebie.
przecież "siebie" jest tutaj :)










sobota, 31 października 2015

wracam do domu



Justyna Steczkowska "Wracam do domu"
źródło: You Tube

pięćdziesiąt minut po północy. jeszcze październik,

trzy lata temu o tej porze prawdopodobnie wszyscy spaliśmy. mikołaj miał 5 lat, julka 8. dzieci spały w swoich pokojach, a my w sypialni na półpiętrze. to było w naszym nowym domu. mieszkaliśmy tam już trzy lata. w czasie wakacji, w sierpniu idąc brzegiem morza, paweł powiedział, że śniło mu się, że spalił się nam dom. zadrżałam wtedy. jakie głupie potrafią być sny....

rano wstaliśmy do pracy, dzieci pojechały do przedszkola i szkoły. przed jedenastą wybrałam się z moimi trzecioklasistami na cmentarz. pamiętam, że to były niezwykłe chwile. dzieci pięknie opowiadały o bliskich, którzy odeszli. wspominali, dzielili się swoimi szczerymi uczuciami z innymi. kiedy wracaliśmy do szkoły zatrzymał się samochód. wysiadła ania. przejęła dzieci. ja pojechałam. miałam się spieszyć.

w szkole, w samochód wsadziła mnie ola i pojechałyśmy do mnie, do domu. była mama i paweł i dużo ludzi, sąsiedzi i nieznajomi. widziałam, że ogień trawi dach. jeden strażak stanął przy mnie i tak już było do końca. mama płakała. ja wyłam. paweł był blady. nic nie umiał powiedzieć.

za dziesięć godzin będzie trzy lata. trzy lata, od kiedy w jednej chwili wszystko się zmieniło.

ona powiedziała, że bywają gorsze tragedie. oczywiście.

ale dziś, teraz po prostu o tym myślę i zwyczajnie jest mi ciężko na duszy bo tęsknię.

pół roku później, w wakacje obok naszego mieszkania, w którym zatrzymaliśmy się na kilka dni, wybuchł pożar. to było rano. obudził mnie potężny huk. wybiegłam w piżamie na ulicę. tłum gapiów. nie mogłam się zorientować, co się stało. dopiero potem zobaczyłam dym, okopcone okna w małym bloku. ale wtedy palił się samochód, stojący pod tym mieszkaniem. dostałam takich drgawek, że jeszcze długo nie mogłam się uspokoić. to było tylko trzy okna dalej... i chyba dopiero wtedy ja przeżyłam nasz pożar....

po prostu tęsknię...

za pianinem....

za zdjęciami, listami, kartkami, pamiętnikami.....
miałam je na strychu, a najpierw spalił się strych. były poukładane. w niebieskich, dużych pojemnikach leżały opasłe albumy. zdjęcia z podstawówki, liceum, wyjazdów na ferie i na wakacje. śmieszne takie z obozu PO (tak - przysposobienie obronne, he, he ;) jakieś wariackie z klasowego wyjazdu do Pragi, gdzie zakochałam się bez pamięci w młodym chłopcu i wywołałam z nim zdjęcie piętnaście razy, żeby starczyło na obklejenie drzwi z mojego pokoju :) wyjazdy oazowe do chorwacji, pielgrzymki do częstochowy...
była wielgachna biała kopercicha, a w niej wszystkie kartki z osiemnastki. były zaczarowane listy od Agi, która w swoim serduszku i głowie knuła i snuła plany na moją z pawłem przyszłość :) zbierałam listy i kartki. to były moje największe skarby. miałam wszystkie, jakie kiedykolwiek w życiu dostałam. dobra setka od kasieńki, a w nich nasze pierwsze miłosne zawody i ekscytacje. często wdrapywałam się po coś na strych i zawsze kończyło się jak zwykle :) tak, znowu otwierałam te pudełka kolorowe i czytałam, czytałam, czytałam..... by zejść w końcu bez tego, po co przyszłam :) tak to działało.

na strychu było pudełko ślubne, duże, błękitne w srebrne różyczki, ze zdjęciami ze ślubu i życzeniami od gości i znajomych. stały pudełka chrzcielne od dzieci z wszystkimi pamiątkami. no i jeszcze duuużo zbieraczy wspomnień, w których mieściły się prace plastyczne (i różne takie wyjątkowe momenty, uchwycone na kartce albo innym materiale) dzieci.

wszystkie inne strychowe rzeczy w porównaniu z tymi, to naprawdę nic.

maja to rozumie. kiedy ze mną o tym rozmawiała, miałam wrażenie, że czuje tak samo jak ja.

w koszyku wiklinowym, który przyjechał z nami z podróży poślubnej stały kasety wideo, które kupiłam kiedyś na allegro. wszystkie części ani z zielonego wzgórza :)

ubranka po dzieciach, bo tak sobie marzyłam w głębi serca, że jakby jeszcze było jedno, to coś z nich dla niego wybiorę :)
wanienka do kąpania, ozdoby świąteczne zbierane przez lata całe :) i stół kuchenny i jeszcze nawet stolik nocny, śliczny szary z porcelanową, białą gałką, co to jeszcze nie zdążyliśmy go rozpakować i złożyć. no i kożuszek... z zakopanego...

pamiętam. czasami przypomina mi się jeszcze coś, o czym nie myślałam wcześniej.

taki październik. było pięknie, świeciło słońce, ostatnie liście tańczyły na wietrze. pod naszym lasem pachniało. było mi zimno i nie mogłam się napatrzeć.