piątek, 16 września 2016

trudne decyzje

Jak to ja się zawsze zarzekałam, że na urlop wychowawczy nie pójdę. bo niby jak, jak trzeba zarabiać, dom utrzymać, dzieci nakarmić i poubierać, kredyt zapłacić.... I nie poszłam ani za pierwszym, ani za drugim razem. Ale poszłam za trzecim. też nie chciałam, ale życie samo tak się ułożyło, że nie miałam wyjścia. albo iść i być razem z rodziną, choć bez wypłaty, albo nie iść i być samą z dziećmi, bez męża, bo on daleko.... w pracy...
to już rok mija od czasu kiedy za pracą Pawła wyjechaliśmy na północ. najpierw miało być tylko na wakacje, potem tylko do końca roku kalendarzowego, potem do końca szkolnego i może jeszcze na wakacje... jesteśmy dalej...
i jak byłam rok temu taka napalona, żeby zostać jak najdłużej bo razem, bo morze za rogiem, tak teraz się zastanawiam, jak to właściwie jest...
i nie wiem...
dzieci musiały przystosować się do nowych warunków, szkoły, mieszkania, kolegów, nauczycieli... często czułam się winna, że wyrządzam im krzywdę...
ale kiedy rozmawiałam z kimś na ten temat to prawie każdy mówił, że najważniejsze że razem i że wszystko się ułoży, głowa do góry :) to było niesamowite doświadczenie bo kiedy słyszysz słowa wsparcia na przykład od dyrektora szkoły, do której chodziły Twoje dzieci to wiesz... aaaaaaaaaaaaa, ciepło na sercu. pani dyrektor mówi, ola szkoda, że ich zabierasz bo fajne dzieci są, ale bierz i żyj i nie ma się co przejmować za bardzo :)
i teraz jest taka sytuacja, której w życiu bym nie przewidziała, choć pewnie do przewidzenia była...
te nasze dzieci czują się tutaj dobrze. i jak jeszcze z młodym by się dało, to ze starszą może być ciężko. w sensie, że wracamy...
świat dwunastoletniej dziewczynki nabrał już jakichś konturów, powypełniały go kolory, koleżanki i koledzy, zajęcia dodatkowe, scholka przy kościele, i wszędzie łazi sama, tj bez mamy, bo po co, są rówieśnicy, tata w pracy, a mama jest z Lalą. gdynia centrum obcykana, schodzona wzdłuż i wszerz, nawet jazda autobusem, co na naszej wsi nie do pomyślenia było, bo przecież nie ma. chodzi o to, że ona jest już duża, buuuuuu :(
;) tak duża i jak czasami powypowiada się na jakieś tematy to myślę, że podmieniona w szpitalu bo ja zakompleksiona i bardzo niepewna swego byłam, a ona nie. może to ma po tacie. czy ja wiem.... ;)
dzieci pokochały tutejsze dzieci, i same zostały pokochane. co jakiś czas podchodzi do mnie rodzić czy to dziecka z klasy mikołaja, czy julki i pyta, czy zostajemy i żebyśmy IM tego nie zrobili, że wyjedziemy. omg... :0
(a w wakacje, jak jechaliśmy do Agi to odpust akurat był i przy kościele sprzedawali ciastka, a nasze ciasta odpustowe są po prostu pyszne i paweł się zatrzymał i po te ciastka leci, a ja, że zostanę w aucie, bo to akurat na wsi, gdzie w szkole uczyłam, więc na pewno kogoś spotkam, a bałam się jakoś tych rozmów z rodzicami, bo głupio mi było, że od września nie wracam. więc w tym aucie czekam, a tu jedna, druga mama do mnie macha, to wychodzę i rozmawiamy i czuję, że jedyne wyjście to zapaść się pod ziemię, a potem dzieci mnie widzą i leeeeecą prosto na mnie i tulą się bo to maluchy a ja cała w skowronkach a środku serce pęka, bo wyjeżdżam i w szkole mnie jeszcze nie będzie)

więc, gdzie ten DOM nasz jest docelowy to chyba jeszcze nie wiadomo.
a może po prostu tam, gdzie jesteśmy na danym etapie naszego życia?
ciężko czasami myśleć o tym, bo tutaj dobrze nam razem, a tam na południu dom gotowy na nas czeka. i tak sobie myślę, że gdyby ten wyjazd do gdyni trafił wtedy, kiedy dom straciliśmy to pewnie byśmy tu zostali bo nie mielibyśmy do czego wracać, ale wypadło inaczej. w chwili, kiedy dom (drugi dom) był na wykończeniu (jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało ;)
ale nie wiadomo, to tylko takie moje luźne podejrzenia...

takie to życie przewrotne czasami, bo zobacz, na ten nasz domek ukochany nie mogliśmy się doczekać, a teraz, kiedy moglibyśmy już w nim mieszkać to ON czeka na nas......
czy kiedykolwiek pomyślałabym, że tak się może wydarzyć?
ale też czy kiedykolwiek pomyślałabym, że spotkam w życiu takiego Pawła.... i że on mnie uratuje....
nigdy
a tak się stało
dzięki Bogu

i jak jest jakoś południe lub trochę po i Zojka śpi, a obiad mam już gotowy, to siadam czasami do stołu i tak sobie pomyślę na chwilkę, o tym wszystkim i co dalej zrobić.....

wpatruję się w tych moich domowników jak już są w domu, staram się w nich wsłuchiwać, nie tylko słyszeć, kiedy mówią o swoim dniu, potrzebach, marzeniach, przygodach.
i może uda się utkać coś z tego i podjąć decyzję, co dalej...
choć wiem, że decyzji w życiu podjąć przyjdzie sporo, a to zwyczajnie będzie jedna z nich.

ps. przepraszam, za brak zdjęć pod ostatnim wpisem, zapomniałam! nadgonię to
ps 2 a na tym urlopie wychowawczym to mam mniej czasu, niż jak go nie było ;)














:)