sobota, 19 marca 2016

przy kuchennym stole



jest w moim życiu taka kobieta, o której trzeba dużo mówić i opowiadać. poznałyśmy się przypadkiem, ale ponieważ przypadków nie ma (wyjątkiem jest gramatyka) oznacza to, że wszystko było zaplanowane. z pewnością - odgórnie ;)
biegłam do niej zawsze ilekroć dusza robiła się taka ciężko, że trudno ją było unieść. pobyt u niej sprawiał, że wracała do normalnych rozmiarów (ta dusza w sensie ;)) ale chodziłam też, jak przepełniała mnie radość, bo wiedziałam, że osoba, z którą się nią podzielę, też będzie się radować, będzie szczęśliwa :)
był wrzesień 1992 roku, miałam 12 lat. ona 78. tak.
zobaczyłam ją skupioną na modlitwie w kościele. usiadłam obok i tak wszystko się zaczęło! po mszy zaczepiłam ją na dworze. śmiała się. była chyba dosyć zaskoczona, kiedy zapytałam, czy nie zechciałaby zostać moją babcią, bo nie mam... odpowiedziała, że chętnie :) odprowadziłam ją do domu. ktoś patrzył przez okno. stałyśmy pod furtką i rozmawiałyśmy jeszcze długo. do domu wracałam cała w skowronkach :) mamie oznajmiłam, że od dzisiaj mam babcię :) przewróciła oczami, ale wiedziała, że nie ma mnie co odciągać od tego pomysłu i właściwie, jak tak teraz o tym myślę, mama tak samo pokochała ją jak ja..... i tata.... a potem już moja rodzina :) bo babcia żyła 100 lat!
miałyśmy więc 22 lata na przyjaźń, choć ja wiem, że ona trwa nadal, bo jest nieśmiertelna....
z radością biegałam do kościoła o zmierzchu, nauczyłam się wstawać w sobotę prawie o świcie, kiedy msza była rano. ona była zawsze. potem szłyśmy razem. najpierw byłam od niej niższa, później taka sama, aż w końcu ja pochylałam się do niej podając ramię do podparcia.....
koniec podstawówki, pierwsze zakochania, trudny początek w liceum, pierwsze poważne zakochania, matura, chłopak, narzeczony, prawo jady, studia, mąż! dzieci...jedno, drugie, nowy dom, trzecie ..... wszystko przeżywała ze mną. i tak się zawsze martwiła, że zastanawiałam się, czy aby nie bardziej niż ja. nigdy nie skupiała uwagi na sobie. słuchała i słuchała. i cały czas częstowała.

wyobraź to sobie....
jest październik. popołudnie. siedzimy przy stole kuchennym, takim jak dawniej, z szufladką na sztućce. na stole czyściutka ceratka. za oknem zmierzch. nie zapalamy światła. specjalnie. pijemy herbatę z cytryną. szklanka stoi na szklanej podstawce, takiej, jak dawniej....  rozmawiamy, nie plotkujemy, rozmawiamy. nigdy nie usłyszałam od niej złego słowa o innych. ilekroć się czymś lub kimś martwiła to w trosce o ... niego samego. to była dla mnie szkoła...
w kuchni babci stoi kredens, wielki drewniany, biały kredens. za szybką jednych drzwiczek kilka pocztówek, w tym moje. rozmawiamy, jest prawie ciemno. co chwilę zerkam na zegarek bo muszę jeszcze odrobić zadanie domowe i się pouczyć, a nie należę do prymusów, więc trochę mi zejdzie...
babcia mówi, żebym jeszcze nie szła i kiedy znowu przyjdę. przyjdę... nie mogłabym inaczej...
nie potrafię opisać wyjątkowości tamtych chwil. uśmiechałyśmy się do nieba. ona tak wierzyła i taka była tej wierze wierna.
siedząc przy niej bardzo lubiłam słuchać o przeszłości. śpiewała mi piosenki, których nauczyła się w szkole.
kiedy mówiła o wojnie patrzyła w dal, jej oczy były bladoniebieskie. uprosiła niemieckiego żołnierza o łaskę, o życie, kiedy stojąc pod ścianą z rodziną miała zostać rozstrzelana. później napisała pismo. podziękowanie za życie (...)
przychodziła na moje urodziny, zawsze miała przy sobie czarną torebkę z niewielkimi uszkami, taką, jak dawniej...
byłyśmy razem w mieście. to była prawdziwa wyprawa. na lodach. lody śmietankowe z kawałkami kiwi. pamiętam wszystko...
kiedy już nie mogła chodzić moje urodziny odprawiałyśmy sobie u niej, w kameralnym gronie. gdybym nie przyszła, obraziłaby się :)
gdy nie było mnie trochę dłużej niż zwykle, martwiła się. jak się pojawiłam mówiła "a jo już myślałach, że nie przyjdziesz" :)
nigdy nie nazywałam przy niej moich kłopotów i rozterek po imieniu. nie musiałam. widziała, że mam smutne oczy i mnie pocieszała. samo bycie przy niej mi pomagało. była balsamem dla mojej duszy...

wyobraź to sobie....
kiedy babcia obchodziła 80 urodziny, była huczna impreza. dom pełen gości. jej cudowna rodzina zadbała o wszystko. nagotowane, napieczone. w domu pachniało, było jak w maju na łące, a babcia urodziny miała w styczniu. miałam 13 lat. mogłam pójść z kolegami na sanki, pozjeżdżać z górki na tory kolejowe (wtedy nie myśleliśmy o zagrożeniu), porzucać się śnieżkami (bo w tamtych czasach padał śnieg, duuuużo śniegu). mogliśmy powisieć na trzepaku, albo posłuchać listy przebojów na magnetofonie. ewentualnie mogliśmy jeszcze popróbować uruchomić atari u kuzyna i pościgać się na formule 1. ale nie. ja musiałam polecieć do NIEJ. na te urodziny. przy stole siedzieli goście. wielu z nich było w wieku babci. dzieci siedziały przy oddzielnym stoliczku przygotowanym specjalnie dla nich. wśród nich ja, szczęśliwa, kolejna wnuczka :) pamiętam jak się im przyglądałam, tym starym (jak dla 13latki) ludziom. była w nich jakaś magia, czar. byli weseli. wspominali stare czasy. nie chciało mi się bawić z rówieśnikami, ja podsłuchiwałam dorosłych :) byłam oczarowana!
to były bardzo miłe chwile, ale najmilsze były, jak byłyśmy same.... przy kuchennym stole (...)
słuchałam, jak opowiadała o kochanym mężu, o rodzeństwie, o ciężkim życiu. budowali dom własnoręcznie formując cegły...
była wdzięczna Bogu za wszystko. bardzo ubolewała nad chorymi i cierpiącymi, ból innych ludzi ją paraliżował, bardzo im współczuła. sama nigdy nie skarżyła się na ból. była zdrowa.
najpierw chodziłam do babci sama, później z pawłem, potem doszły dzieci :)
babcia była w naszym nowym domu. piła szampana. i była ciekawa, jak ja pomyję te wszystkie wielkie okna tarasowe :)

na 100 urodzinach była silna i rozpromieniona. później zachorowała. do końca była przy niej kochana rodzina. leżała spokojnie i ciepłymi oczyma patrzyła na mnie. uwielbiała słuchać odgłosów łąki i lasu, śpiewu ptaków, szumu strumyka. jej wnuczka specjalnie to dla niej nagrała. piękne, wyraźne dźwięki. i tak sobie siedziałyśmy słuchając płyty.
odeszła w październiku (!). otoczona rodziną, w domu. od jej śmierci minęło półtora roku.
i teraz coś, w co ludzie zazwyczaj nie wierzą, a co zdarzyło się naprawdę. następnego dnia w południe siedziałam w rodzicami, ciocią i dwumiesięczną Zojką w ramionach, w kuchni, na dole, czyli na parterze domu rodziców. wszyscy usłyszeliśmy bardzo głośne, wyraźne, kroki. spojrzeliśmy na siebie. tata zapytał, czy dzieci już wróciły ze szkoły. ale nie wróciły jeszcze. w jednej sekundzie wszyscy pobiegliśmy na schody. mama poszła jeszcze sprawdzić, czy znowu ktoś nie zostawił otwartych drzwi. ale nie. były zamknięte. na klucz. tata zabronił mi iść pierwszej "z tym dzieckiem" bo jeszcze dostanę od kogoś po łbie. przeszukaliśmy wszystko. pokoje, szafy.. na górze nikogo nie było. powiedziałam: "Pani Agnieszka przyszła się pożegnać". oni na mnie. ciocia na mnie. "tak może być" mówi. "tak może być".

zawsze kiedy wieje taki charakterystyczny, delikatny wiatr, czy zimny, czy ciepły, ale najbardziej ten październikowy, jesienny - czuję, że to ona. że mnie otula jak płaszcz. że jest blisko. że mnie kocha. a ja kocham ją.
zawsze do mnie mówiła "moja mała dziewczynka" .....






piątek, 18 marca 2016

jeszcze trochę

jeszcze trochę i przyjdzie wiosna. razem z nią więcej radości i chęci do życia. czas, który upływa od lipca ubiegłego roku (nie mogę uwierzyć, że to już tak długo!) jest trochę zaczarowany bo jesteśmy nad morzem. obserwuję teraz jak to wszystko wygląda tutaj. najpierw wakacje i lato, potem piękna kolorowa jesień. to już znałam, bo byłam nad morzem w takim okresie. nigdy jednak nie widziałam morza zimą. zimą, która tak długo się ciągnie... morze jest zimą szare, jeszcze bardziej tajemnicze, nieodgadnione, lodowate... ale niezmiennie piękne. wystarczy, że na chwilkę wyjdzie słońce i od razu się zmienia. przyjmuje kolor nieba. odbija się w nim jak w lustrze... czuję, że od wiosny dopiero będzie przyciągał. piszę o nim w rodzaju męskim, wiem, że to błąd, ale inaczej jakoś nie umiem. może gdzieś w głębi duszy został poznany (poznane ;)) jako kochanek i tak już zostało :) ...




































poniedziałek, 7 marca 2016

może nam się uda



kto to powiedział, że co nas nie zabije, to nas wzmocni? chcę się z nim spotkać ;)

a tak na poważnie to "co nas nie zabije, to wzmocni". tylko.. czy... nie zabije? :(
-------------------------------------------------------------------------------------------------
u nas zmiany, ale to już chyba nikogo nie dziwi ;) taka nasza codzienność. nie mogę napisać tak wprost, całkowicie, ale ogólnie to jesteśmy powyjeżdżani... za chlebem.. dziś, często tak bywa. ludzie wyjeżdżają za pracą. my wyjechaliśmy za pracą nad morze, na wakacje :) a jest już tego 9 miesięcy.... i jeszcze w dodatku małe zmiany w tych dużych zmianach przyszły. przepraszam za ten chaos myślowy. uciekam od niego, ale daleko się nie da. ostatecznie droga kończy się tutaj, na blogu.... jak wrócę do pracy, ukrócę to filozofowanie. oj, taaak ;)
-------------------------------------------------------------------------------------------------
co zrobić z tym czasem nocnym, kiedy dzieci śpią i słyszysz strzał. już! buch! wyszli z bramek! pędzą! kto będzie pierwszy! myśli wystartowały! więc co?! co?! porządek na blacie w kuchni? kąpiel? pomalować pazury? (z tym, że ja nie maluję ;)) nie, to może książka? film romantyczny, taki o miłości? nie, nie, nie, nie.... to co? co? zaciskam dłonie na twarzy. nic się nie da zrobić....bez niego.... 
-------------------------------------------------------------------------------------------------
niby nic takiego nie robimy, czasami jest taki wieczór, siedzimy z laptopami na kolanach, paweł zawsze z kablem, bo bateria wysiadła mu już na amen ;) he, he, więc jest uwiązany. a ja z moim mogę latać po cha-łu-pie :). to siedzimy. raz po raz wybucham śmiechem. patrzy na mnie znad ekranu. o nic nie pyta. uśmiecha się. potem on się śmieje, bo coś tam zobaczył wesołego. podnoszę wzrok znad laptopa. i patrzę na niego. uśmiecham się. nie siedzimy obok siebie. nie przytulamy się i nie całujemy, a motyle w brzuchu latają...choć już po zmierzchu przecież.... i tyle lat po ślubie, no wstyd ;) 
na moim wynajmowanym karniszu oprócz dwóch białych zasłon wiszą święcące na biało kule, moje :). na parapecie stoi lampka nocna. światła dają tyle ciepła.... i nic więcej nie potrzeba... za chwilę oczy napełniają się łzami, już się przelewa. po chusteczki nie zdążę, to chlipię do rękawa. znowu podnosi wzrok i patrzy na mnie. podnosi brew pytająco. kiwam mu głową przecząco, że nic, nic, nic. nie wie, ale nie pyta o szczegóły. widocznie coś ważnego. może kiedyś mu powiem, ale nie teraz. teraz nie trzeba. teraz jest bez słów.... 
nauczyłam się tego od niego. że nie zawsze trzeba mówić (a ja tak lubię ;)) naprawdę nie trzeba. i jak zazwyczaj mnie nosi, że jak już nie mogę wyjść z domu to tańczę z zojką w ramionach, tak w tych momentach jestem cicho...spokojna, skupiona.... i nawet o tym nie myślę.... ja i on. nasze światy w komputerach. bajki dla dzieci kontra blogi wnętrzarskie ;) albo filmy akcji kontra zdjęciowe powroty do przeszłości przeplatane chlipaniem jak to dzieci były takie małe... ;)
--------------------------------------------------------------------------------------------------
a teraz kanapa jest pusta :( patrzę w moje kule pod sufitem. wymyślam sobie, że w każdej z nich coś się dzieje. widzę różne sceny z życia. różne rzeczywistości. lubię tak sobie wyobrażać.....
--------------------------------------------------------------------------------------------------
w ostatniej kuli - on! dzwonek do drzwi! przyjechał! dzieci piszczą! tylko lala niewzruszona siedzi w wagoniku na zabawki i czeka, aż ją ktoś powozi ;) drzwi się otwierają, wchodzi.... lala wyłazi z wagonu, "ta-ta" "ta-ta" i już w ramionach :) za chwilę wszyscy wiszą na tacie. to poczekam, aż się zwolni miejsce i potem się przytulę. tylko niech któryś, mnie wtedy o coś poprosi, wrrrr..... nie mam, nie dam, nie znam się ;)))))
--------------------------------------------------------------------------------------------------
śpij dobrze, za morzami za górami, czekamy...........................................................


staaaare ;)