piątek, 5 lutego 2016

"pomyślę o tym jutro", part 1

czasami sama już nie wiem. ostatnio zazwyczaj....nie wiem. czujemy na sobie ciężar. podjęcie decyzji nas nie ominie. w końcu trzeba będzie coś postanowić. na razie sprawy są w toku i każda z nich potrzebuje czasu. ach ten czas. zaczynam się go bać. ucieka...
kiedy chodziłam z zojka w ciąży, marzyłam, żeby ze szpitala pojechać prosto do nowego domu. jakie miałam wizje, plany, kolorowe obrazy z łóżeczkiem i mebelkami w tle snuły się po mojej głowie. ale domek nie był jeszcze na tyle gotowy, aby zamieszkać w nim z maleństwem. nie szkodzi. dziecko wniosło tyyyyle radości do naszego życia, że spokojnie czekaliśmy na przeprowadzkę dalej... potem, po zimie, okroiłam nieco swoje marzenia dotyczące zamieszkania w nowym domu. chciałam na wiosnę postawić chociaż wiatę, która latem miała być tarasem, a zimą garażem. wiosna przyszła, zojka powoli dobijała roczku, ale wiaty postawić się nie udało.... były inne, ważniejsze wydatki, wiadomo, jak to na budowie. więc, trochę zawiedziona, ale na spokojnie czekałam dalej. i byłam chyba prawie pewna, patrząc na postępy prac, że po wakacjach, to już na pewno się przeprowadzimy, no i może na jesień ten taras, tym bardziej, że drzewo już się strugało u pana stolarze :)
i przyszły wakacje, a razem z nimi nasz wyjazd nad morze. miały być wakacje, ale życie napisało inny scenariusz... jesteśmy tutaj już siedem miesięcy.....
prace na budowie, już na samej końcówce, kiedy w końcu po ciężkim roku, znacznie przyspieszyły, że serce się wyrywało, a ja nie chciałam wracać z budowy do domu - musiały zostać siłą rzeczy znacznie spowolnione. dom tam, mu tutaj. konsultowanie ostatnich ruchów na odległość było bardzo trudne, a w niektórych przypadkach, po prostu niemożliwe. sama chciałam kłaść różyczki na torcie ;) tym bardziej, że jestem na tym punkcie nieźle fiźnięta.
więc wyobraźcie sobie, co ja przeżyłam, kiedy stolarz robił schody i kiedy je malował na kolor, który dogadywaliśmy USTNIE i przez telefon ;)
moja ciocia często powtarza, że ona to wszystko pierdzieli. ja tez postanowiłam. w końcu to tylko schody, bez przesady. najwyżej, w ostateczności kolor się zdrapie i pomaluje na nowo.
kiedy pojechaliśmy na święta do domu, uznałam, że jest dobrze i częściej muszę odpuszczać. szkoda zdrowia i urody ;)
ale wracając do tematu...
więc on - dom tam, my - przyszli jego mieszkańcy tutaj.
czy kiedykolwiek pomyślałam, że to dom będzie czekał na nas? tak więc po wakacjach znowu nie zamieszkaliśmy...
i teraz jest taki moment, w którym przyszło nam podjąć decyzję. możemy tutaj zostać, możemy wrócić do domu. każda możliwość niesie ze sobą radość i łzy. cieszymy się morzem. tęsknimy za domem i za naszym życiem tam. odległość jest spora, ale nie znowu aż taka. w każdym wypadku od razu widzimy plusy i minusy. prowadzimy niekończące się rozmowy. każda opcja jest tak naprawdę dobra i wywołująca dreszcze (te pozytywne, i chyba tylko u mnie).
pozostanie nad morzem niestety w ostateczności musiałoby związać się z decyzją o sprzedaży domu, a tego, póki co nie możemy sobie wyobrazić, choć paweł jest w tej kwestii najdzielniejszy. nie wiem, czy "jak to chłop", czy co? sprzedać tam, kupić/wybudować tu..hmm. ale wiem, że jakby przyszło co do czego, to on też miałby wzruszenie i westchnienie. na pewno.
jeszcze nie wiemy nic bo wszystko potrzebuje czasu. podjęcie decyzji wiążę się z obrotem kilku spraw tutaj.
nocami, tak sobie myślę czasami, że jeśli nie zostaniemy nad morzem, to
- będę szukała jego błękitu w oczach mojej mamy, w oczach mojej teściowej...
- wrócę do pracy, gdzie mam się jak u Pana Boga za piecem, choć stres z nią związany bardzo odbija się na moim zdrowiu...
- będę blisko ukochanych ludzi, z którymi znamy się od lat...
- zamieszkam w domu, naszym domu... na wsi, naprawdę wsi, gdzie do okna podchodzą sarenki, a i zając nie pogardzi sałatą z ogródka :) gdzie jesienią tak pięknie pachnie pieczonymi w ognisku ziemniakami, a wiosną ptasi śpiew budzi po 4 nad ranem :) od sąsiada można kupić swojskie jaja, a latem, na łące łapać świerszcze skaczące ;) (od razu mówię, że żadnego jeszcze nie złapałam, a gdyby mi się udało to od razu bym puściła wolno ;) )
- zobaczę radość w oczach dzieci, które, choć coraz lepiej tutaj zaaklimatyzowane, tęsknią za swoimi ścieżkami...
jeśli zostaniemy spełnimy swoje marzenie o zamieszkaniu nad morzem
prawie każdego dnia będę mogła być blisko niego, tego morza kochanego... patrzeć, wdychać, wciągać, kosztować, no wszystko, wszystko!
i tutaj właściwie nic już nie musiałabym dodawać...
miejsca, okolice, sporo ciekawych rzeczy dla dzieci, teatry, kina, tajemnicze miejsca powstałe dla rodzin, dzieci, z pasji innych, którzy teraz się dzielą tym z nami, spełniając swoje marzenia i  łącząc przyjemne z pożytecznym... jest tego sporo i wszędzie jest blisko. tak. to dla nas dosyć niezwykłe :) aha! i zapomniałam jeszcze o autobusach, trolejbusach i tramwajach! ale o tym to musi być oddzielny wpis ;)
no i może dzieci z czasem i tutaj .... a może w przyszłości nie pamiętałyby, że to był taki trudny moment, ten wybór...
na dziś już wystarczy, "pomyślę o tym jutro"tymczasem, ogromnie, przeogromnie tęsknię do wiosny i szukam jej każdego dnia spacerując z lalą. łapię każdy moment, na wypadek, jakby więcej miało ich nie być. tutaj. i tak, żeby, jakby co, mieć zarąbiste wspomnienia :)
na razie, szaro, buro i ponuro, ale dajemy radę :)
WIOSNO, gdzie jesteś?