Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzina. Pokaż wszystkie posty

środa, 26 kwietnia 2017

do odwołania

podejmowanie decyzji jest trudne. i żeby chociaż wiązało się z utratą zbędnych kilogramów, ale nie... 
no to, no to, no to
no to
na razie tak ;)


Od godziny jestem tu
I w bezruchu sobie trwam
Słońce grzeje, wieje wiatr
mogę tak, aż do utraty tchu

Parasolka wbita w piach
i ten błogi pomruk fal

Jak ktokolwiek mógłby chcieć
zmienić to co tak fajne jest

Niczego mi teraz nie trzeba
bo stąd jest blisko do nieba
I czuję, że może być tylko...
lepiej wejdę do morza
ugasić na ciele mym pożar
wyłowię sobie na obiad ostrygi

Niczego mi teraz nie trzeba
bo stąd jest blisko do nieba
I czuję, że może być tylko...
lepiej upiję mleka koks zmrożony już czeka
gorący piasek i palmy chłód
zostaję tu
bananowa dieta trwa
w szklance cicho brzęczy lód
zaspokaja mnie ten stan
więc to tu
prześlij mi swój dług

niczego mi teraz nie trzeba
bo stąd jest blisko do nieba
i czuję, że może być tylko lepiej
wejdę do morza
ugasić na ciele mym pożar
wyłowię sobie na obiad ostrygi
niczego mi teraz nie trzeba
bo stąd jest blisko do nieba
i czuję, że może być tylko lepiej
upiję mleka
kokos zmrożony już czeka
gorący piasek i palmy chłód
zostaję tu

Karolina Kozak /Zostaję tu/







































środa, 1 lutego 2017

a kiedy przyjdzie jesień...

w gdyni już prawie wiosna. wróciliśmy z ferii. pojeździliśmy na nartach i na saneczkach. dzieci szczęśliwe i zmęczone, kaszlące i zakatarzone. mamy więc mały szpital, rozpakowywanie walizek i stosy prania :) dziś idziemy z Zoją przywitać się z morzem.
i chyba to jednak będzie powoli przygotowywanie się do pożegnania i do powrotu do naszego domu, który czeka tam na nas na śląsku. dużo tu czasu spędziłam dzieląc się z czytelnikami naszymi rozterkami z powodu trudności w podjęciu decyzji pozostania nad morzem i powrotu do siebie. decyzja jakoś tak chyba przed nami i poza nami podejmuje się sama. ile razy wchodzimy do domu, tyle razy nie chcemy z niego wychodzić. a ON jest tam, na południu. czas więc powoli pakować walizki i zabrać się za ogrom prac, które czekają tam na nas. zanim jednak wyleję morze łez żegnając się z MORZEM, mogę tu jeszcze trochę pomieszkać, zaczekać na wiosnę w pełni, zakochać się w lecie..... a potem przyjdzie jesień i pozostaną nam piękne wspomnienia dwóch lat (!) mieszkania nad morzem, w pięknej, rodzinnej Gdyni, gdzie przeżyliśmy cudowne chwile, spotkaliśmy dobrych ludzi i chyba jakoś tak wzmocniliśmy nasze więzy rodzinne, choć dojrzewająca nastolatka, prawie dojrzewający dziesięciolatek i zbuntowana dwulatka nieźle te węzy potrafili poluzować ;) nie mówiąc już o matce, która jak się wnerwi to lepiej nie gadać. wychodzi, że tata najbardziej opanowany, co oczywiście nie oznacza, że nerwy mu nie puszczają. czyli, że standard, taka rodzina w miarę normalna, z problemami sięgającymi czasami nieba. właśnie - nieba :)
więc potem przyjdzie jesień....
może już będziemy mieszkać w nowym domu, może zdążymy przez wakacje ogarnąć wszystko na tyle, choć dziś jeszcze nic na to nie wskazuje. bo skoro to ostatnie takie długie lato tutaj to lepiej się stąd nie ruszać, prawda?
tak sobie znowu trochę wyobrażam, jak to będzie. cieszę się i boję jednocześnie, ale na spokojnie, to takie uczucia do opanowania. 
bardzo bym chciała, żeby się ułożyło. żeby paweł znalazł pracę, a i moja, żeby znowu przynosiła tyle radości, co dotąd. bo chociaż nie raz odwróciłabym się na pięcie i trzasnęła za sobą drzwiami nie wróciła tam więcej to jednak siła jakaś mnie tam ciągnie. i wiem nawet jaka. dzieci. do szaleństwa doprowadzają nieustanne zmiany i papierzyska. a ciągną do siebie dzieci i chęć prowadzenia ich do świata i przez świat. ile można wtedy cudów doświadczyć samemu, ile skomplikowanych rzeczy staje się prostych. jak bardzo nie trzeba szukać dziury w całym i zastanawiać się, który kolor pióra pasuje do piórnika, bo wszystkie są takie piękne :)
cicho nadejdzie jesień. wiatr przyniesie zapach pieczonych w ognisku ziemniaków. może będzie już taras, na którym wszyscy się wieczorem spotkamy. koce już jakieś mam. zbieram na bieżąco :) otuleni w nie opowiemy sobie o minionym dniu. wypijemy herbatę z miętą, imbirem i cytryną. 
na piętrze usiądę przy moim pięknym, świerkowym blacie, który zrobił dla mnie stolarz wykorzystując nasze dechy z leśnego domku i zanim otworzę torbę z książkami i zacznę przygotowania do szkoły, podkurczę nogi i obejmę kolana, i taka zwinięta z kłębek posłucham w ciszy oddechu śpiących już dzieci i może chrapania męża ;) a potem podeprę dłońmi brodę i chwilkę sobie pomarzę.... przez uchylone okno wpadać będzie późno wrześniowy wiatr, zawyje pies od sąsiada, a w lesie ułożą się do snu pierwsze jesienne liście.
zrobię obchód domu, jak zawsze przed snem. sprawdzę czy drzwi są zamknięte na trzy spusty. zajrzę w każde okno i pewnie się pozachwycam. zgaszę lampki nocne, kule świetlne i inne świecidełka, poprawię dzieciom pierzynki i pójdę w końcu spać. wcisnę lodowate stopy w gorące stopy pawła i udam się na morskich falach po przygody do krain dalekich. a potem morze wyrzuci mnie na ląd gdyńskiej plaży, gdzie zatrąbi odpływający właśnie statek. a tak naprawdę - bezlitosny budzik!

no ;)) 
może to się  uda.

ehhh, jak to nie raz niedobrze mieć duszę romantyka, a jak czasami dobrze!


południe










północ



czwartek, 1 grudnia 2016

luksus

na południu Polski śnieży, na północy leje.
na południu stoi dom, domek właściwie. kiedy komuś opisuję, jak wygląda z zewnątrz to mówię, że tak jak domek świnki Peppy, tylko inny kolor elewacji :) i kiedyś przyjechała do nas na budowę Ania z dziećmi. jej córeczka wysiadając z auta zawołała, "mamo, zobacz, domek od świnki Peppy!". stanęłam jak wryta. serio? to był taki komplement, no i okazało się, że mam skojarzenia podobne do dzieci w wieku 3 lat, a to jest naprawdę powód do dumy :)
ale wróćmy na południe. więc stoi tam domek. czas leci, a on tak stoi i czeka. i zawsze kiedy tam jestem to myślę "jeszcze trochę". robię fotki, a to tak, a to tak, a to z góry, jeszcze z boku, jeszcze na leżąco może.... głupia taka. tymczasem, zdjęcia wciąż te same bo prawie nic się tam nie zmienia. no dobrze, zmieniło się w wakacje i od tamtej pory nic. a to przecież pół roku już zleciało. teraz, nawet jakbyśmy coś chcieli na dole zrobić to nie zrobimy bo zawaliliśmy się rzeczami, które w końcu przewieźliśmy od rodziców. wszystko dobrze, tylko gdzie jest ta piwnica? ;) solennie obiecuję i przysięgam uroczyście, że od dziś nie będę się krzywiła na domy podpiwniczone, że nikomu już nigdy nie odradzę piwnicy ;) bo gdybym miała piwnicę to wszystkie graty, znalazłyby się tam właśnie, i potem siedząc na podłodze w zimny, tajemniczy, magiczny grudniowy dzień zeszłabym do niej, spojrzała na meble i pomyślała: "dziś szlifujemy komódkę do pokoju Lali albo nie, dziś nie robimy nic". wróciłabym do pustego salonu, spojrzała na lampki migoczące w oknie, usiadła na ciepłej (tu przeprosiłabym podłogówkę ;)) podłodze i oddała się marzeniom, wiedząc, że jest piwnica. czyli, że w każdej chwili mogę tam zejść i cos powyciągać, poprzerabiać, a potem wstawic do pokoju. nic by mnie nie goniło, bo jak coś to jest piwnica :)
a teraz wygląda to tak, jak poniżej. mówię do pawła, że gdzie my damy te rzeczy, jak będziemy kładli podłogę na dole. czuję jak w środku rozrywa mnie ze śmiechu ;) bo zawsze, kiedy już jestem całkiem bezsilna, pozostaje się pośmiać; a On jakby nigdy nic: "do szopy".
hejjjjjjjjjj! :) hej pasterze! powiedział, że DO SZOPY. wybuchnęliśmy śmiechem. naprawdę, dobry ten mój mąż. nie powiedział mi, że sama mam sobie wypić to piwo, co go naważyłam (bo teoretycznie graty mogły stać jeszcze u babci) tylko, że do szopy! :)) na wiosnę trzeba przerobić szopę, która juz stoi. musi być większa, przeniesiona w inne miejsce. trzeba zrobić porządną podłogę i dach, co go to wiatr nie zerwie, jak ostatnio :)
i tak to mamy. jak ktoś mnie pyta co tam na budowie, to chyba zacznę odpowiadać, że my już umeblowani ;)
tydzień na wsi, u rodziców był oczywiście za krótki. pobiegałam poodwiedzać. u Marzenki byłam potrzymać rękę na brzuchu i posłuchać jak dzidzik kopie i spotkać się z koleżankami z pracy :) u Ani, pobawiłam się z dzieciakami w nauczycielkę i wysłuchałam pięknych dziecięcych opowieści! ahh, jak ja to uwielbiam. u Agi poprzytulałam się do ścian jej cudownego domu, i również potowarzyszyłam zabawom naszych dzieci, nie mówiąc już o samej Adze, pięknej, młodej, kobiecie o kilkunastu talentach, matce czwórki dzieci....
nacieszyłam oczy pięknymi wnętrzami domów moich sióstr. u Jolki zjadłam pyszny sernik i o polityce na spokojnie można było ;) u Róży tak przytulnie, błogo, rodzinnie, bosko, choć tylko na chwilkę. spotkania z ludźmi tak bardzo ładują moje wewnętrzne akumulatorki. też tak macie? oczywiście, czasami rozładowują, ale to na pewno nie tam, gdzie chętnie idziemy w odwiedziny, a właściwie gdzie lecimy jak na skrzydłach. jeszcze u Doroty byłam. kobiety szok. zawsze mi tak głupio, że mam dwie lewe ręce i ledwo co potrafię zrobić i leń niestety, a ktoś jest taki pracowity i tak pięknie te talenty swoje rozwija. i tu się z Zojką obiadłyśmy pysznymi muffinkami. i pierwszy raz mieszkanie mogłam zobaczyć, więc już cała w skowronkach byłam :) I do Pani Usi udało się zajrzeć jak Lala po południu drzemkę miała. Pani Usia jest córką mojej ukochanej Pani Agnieszki, o której kiedys napisałam. Pani Agnieszka odeszła od nas dwa lata temu, pół roku po 100 urodzinach. odwiedzam Ich dom z radością i sentymentem, zawsze mile widziana. czuję się tam, jak w rodzinie. poopowiadałyśmy sobie, no dobra nawijałysmy jak szalone, jedna przez drugą. tak jest dobrze. a na zdjęciu, na ścianie, cała rodzina z babcią Agnieszką pośrodku, i obok niej tez my z Pawłem. łzy się w oczach zakręciły..... w tym domu unosi się miłość... a wracając od Pani Usi, zobaczyłam dom od Agnieszki, mojej koleżanki z podstawówki, i myślę, jak mała jeszcze śpi, to lecę do Agi, choćby tylko wyściskać ją w drzwiach. jeszcze do niedawna biegałam do niej każdego 13 października, w urodziny, na sam koniec dnia, taki gość niespodzianka :) i Aga w szoku została, jak mnie uwidziała. radość! a pod sercem dzieciątko. ja to mam szczęście! 
......
już mi głupio, ale wiesz, jak wracałam od Agi rajdwygiem, czyli drogą prowadzącą do lasu, to mijając dom Jolki, zadzwoniłam do niej, żeby mi pomachała przez okno, bo właśnie ją mijam. Jola, że mam wejść, ale nie mogłam, bo Zoja w końcu się obudzi :) 
Taka ze mnie powsinoga :))

To teraz już zdjęcia, pełne mroku, prawie straszne, robione nocą i za dnia, w deszczu i szarudze. 
A! zapomniałabym o najważniejszym, wiejska poczta pantoflowa doniosła mi, że po wsi krąży plotka, że u nas, w nowym domu JUŻ LUKSUSY! ;)
taaaa.... ;)
Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko Was w te nasze luksusy zaprosić.
Chodźcie!

ps. swoją drogą, w plotce bardzo często trochę prawdy jest. w tym przypadku, bardzo dużo nawet, bo ja właśnie dokładnie tam myślę. mam luksusowy dom, luksusowych znajomych, luksusowego męża i luksusowe dzieci. mam luksusowe życie bo jestem zdrowa, mogę marzyć, cieszyć się i smucić. mam komu opowiadać o tym wszystkim....
może tylko te wnętrza jak na razie trochę mało luksusowe ;) .... ale będą, co by odrobinie prawdy w plotce stało się zadość ;)











































































ostatnie zdjęcie to widok z domu naszych znajomych