Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dom. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dom. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 stycznia 2017

dobro


W nowym roku życzę Wam dobra. Dobra w oczach, dobra w sercu, dobra w dłoniach, dobra w myślach, dobra w publikowaniu słowa w internecie (jeżeli publikujecie) i dobra na talerzu. Zawsze dobrze jest zjeść coś pysznego, szczególnie jak się nie umie zbyt dobrze gotować, ehhh :)
Już Biblia mówi, że "dobre słowo jest jak plaster miodu, słodyczą dla duszy, lekarstwem dla ciała".
Dobra rada też potrzebna nieraz. A jak się czasami usiądzie z kimś blisko to takie dobre, ciepłe spojrzenie w oczy, szczególnie jak zapłakane te oczy to to jest takie potrzebne i ważne.
Dobro uskrzydla, nawet jeśli ten lot krótki się okaże. Ale zawsze jednak na chwilę się wzniesiesz i zdążysz popatrzeć na sprawy z innej perspektywy. Może się okazać, że to Ci wystarczy i będziesz wiedzieć, co dalej robić. Z której strony nie popatrzeć, wychodzi na to, że dobru nie można niczego zarzucić.... więc dobra......

No dobra! ;)
Święta minęły nam pięknie. Dzieci porozpieszczane przez dziadków, matka obleciała znów pół wsi, żeby się pospotykać i pogadać. Rodzina razem przy stole i na zabawie. I byłyśmy z Agą w kinie, aaaaaaaaaa!!! Film: Ukryte piękno. Wypłakałyśmy morze łez, a głowa pełna myśli...
Jedyny minus był taki, że nie wybrałam się w ciągu tych 10 dni do naszego domu z morza i gór. Nie miałam po co, choć zawsze wydawało mi się, że jest po co, nawet jeśli od ostatnich odwiedzin, nic się nie zmieniło....
Nie wiem....
Tak by mi się przydał czasem taki charakter twardy. Że umiałabym tak sie mocno zebrać w sobie i coś postanowić. A ja, jak ten cień. Skradam się, obserwuję, stoję za zasłonką w ciemnym pokoju i patrzę przez okno... Gdzie jest nasz dom?
Tymczasem życie się toczy....
Mikołaj coraz ładniej gra na pianinie, tylko musi się zapomnieć, no wiesz, wpaść w taki muzyczny trans, bo jak jojczy to na niewiele się to wszystko zdaje. Ale starsza siostra wjeżdża mu na ambicje, więc robi, co może. I kto by pomyślał, że tak może objawiać się motywacja :)
Julka wciąż pisze. Pisze i pisze te swoje opowiadania i biega do nas z każdym kawałkiem. Uuuuu wzrusza!!! :)
A Lala, jak to Lala. Grzywę ma już w oczach, ale ostatnio spuściła z tonu i daje sobie zrobić kitkę na czubku głowy, więc przybieram tej grzywki, ile się da. Szwenda się między nogami i rządzi. A jest przy tym taka poważna i taka rozkoszna, że nic, tylko do zacałowania :))
Tata marzy już chyba o feriach bo odpocznie od pracy, pobędzie w górach, a to jego RAJ.
A ja się zawzięłam w kwestii smaku, że tak powiem ;) (Znacie ten blog Kwestia Smaku?, Koniecznie tam zajrzyjcie) i założyłam, a raczej przeznaczyłam mój grubaśny notes z Ikea na przepisy, takie sprawdzone na własnej skórze. Do tej pory przepisy walały mi się wszędzie, trochę w segregatorze, trochę w komputerze, gdzieś, jakieś wycinki i luźne karteczki. Mnóstwo na serwetkach i chusteczkach ;) Słowem CHAOS, a potem ten chaos w garnku :)

A jak już o czymś smacznym mowa, to podam Wam fajny przepis mojej mamy na babkę. Jest prosta i zawsze mi wychodzi, a to oznacza, że uda się każdemu :)

Babka piaskowa
4 jajka
3/4 szklanki cukru
1 cukier waniliowy
1 szklanka mąki pszennej (typ 450, 500)
1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 kostka margaryny
odrobina kakao (można pominąć

Jajka ucieramy z cukrem i cukrem waniliowym. Mąkę z proszkiem dodajemy przesiewając ją przez sito. Margarynę trzeba roztopić i wlać do ciasta na gorąco. Cisto przelewamy do keksówki. Zostawiamy odrobinę na dnie i do tego wsypujemy około pół łyżeczki kakao, mieszamy i dodajemy do reszty ciasta robiąc wzorki. Pieczemy w temperaturze 180% przez 45 minut (do tzw. suchego patyczka)

Ps. Dzieciątko się szarpło i dostałam pod choinkę aparat fotograficzny. Nie umiem jeszcze nic! Ale będę próbować i może w końcu pojawi się na tym blogu jakieś porządne zdjęcie :)













czwartek, 1 grudnia 2016

luksus

na południu Polski śnieży, na północy leje.
na południu stoi dom, domek właściwie. kiedy komuś opisuję, jak wygląda z zewnątrz to mówię, że tak jak domek świnki Peppy, tylko inny kolor elewacji :) i kiedyś przyjechała do nas na budowę Ania z dziećmi. jej córeczka wysiadając z auta zawołała, "mamo, zobacz, domek od świnki Peppy!". stanęłam jak wryta. serio? to był taki komplement, no i okazało się, że mam skojarzenia podobne do dzieci w wieku 3 lat, a to jest naprawdę powód do dumy :)
ale wróćmy na południe. więc stoi tam domek. czas leci, a on tak stoi i czeka. i zawsze kiedy tam jestem to myślę "jeszcze trochę". robię fotki, a to tak, a to tak, a to z góry, jeszcze z boku, jeszcze na leżąco może.... głupia taka. tymczasem, zdjęcia wciąż te same bo prawie nic się tam nie zmienia. no dobrze, zmieniło się w wakacje i od tamtej pory nic. a to przecież pół roku już zleciało. teraz, nawet jakbyśmy coś chcieli na dole zrobić to nie zrobimy bo zawaliliśmy się rzeczami, które w końcu przewieźliśmy od rodziców. wszystko dobrze, tylko gdzie jest ta piwnica? ;) solennie obiecuję i przysięgam uroczyście, że od dziś nie będę się krzywiła na domy podpiwniczone, że nikomu już nigdy nie odradzę piwnicy ;) bo gdybym miała piwnicę to wszystkie graty, znalazłyby się tam właśnie, i potem siedząc na podłodze w zimny, tajemniczy, magiczny grudniowy dzień zeszłabym do niej, spojrzała na meble i pomyślała: "dziś szlifujemy komódkę do pokoju Lali albo nie, dziś nie robimy nic". wróciłabym do pustego salonu, spojrzała na lampki migoczące w oknie, usiadła na ciepłej (tu przeprosiłabym podłogówkę ;)) podłodze i oddała się marzeniom, wiedząc, że jest piwnica. czyli, że w każdej chwili mogę tam zejść i cos powyciągać, poprzerabiać, a potem wstawic do pokoju. nic by mnie nie goniło, bo jak coś to jest piwnica :)
a teraz wygląda to tak, jak poniżej. mówię do pawła, że gdzie my damy te rzeczy, jak będziemy kładli podłogę na dole. czuję jak w środku rozrywa mnie ze śmiechu ;) bo zawsze, kiedy już jestem całkiem bezsilna, pozostaje się pośmiać; a On jakby nigdy nic: "do szopy".
hejjjjjjjjjj! :) hej pasterze! powiedział, że DO SZOPY. wybuchnęliśmy śmiechem. naprawdę, dobry ten mój mąż. nie powiedział mi, że sama mam sobie wypić to piwo, co go naważyłam (bo teoretycznie graty mogły stać jeszcze u babci) tylko, że do szopy! :)) na wiosnę trzeba przerobić szopę, która juz stoi. musi być większa, przeniesiona w inne miejsce. trzeba zrobić porządną podłogę i dach, co go to wiatr nie zerwie, jak ostatnio :)
i tak to mamy. jak ktoś mnie pyta co tam na budowie, to chyba zacznę odpowiadać, że my już umeblowani ;)
tydzień na wsi, u rodziców był oczywiście za krótki. pobiegałam poodwiedzać. u Marzenki byłam potrzymać rękę na brzuchu i posłuchać jak dzidzik kopie i spotkać się z koleżankami z pracy :) u Ani, pobawiłam się z dzieciakami w nauczycielkę i wysłuchałam pięknych dziecięcych opowieści! ahh, jak ja to uwielbiam. u Agi poprzytulałam się do ścian jej cudownego domu, i również potowarzyszyłam zabawom naszych dzieci, nie mówiąc już o samej Adze, pięknej, młodej, kobiecie o kilkunastu talentach, matce czwórki dzieci....
nacieszyłam oczy pięknymi wnętrzami domów moich sióstr. u Jolki zjadłam pyszny sernik i o polityce na spokojnie można było ;) u Róży tak przytulnie, błogo, rodzinnie, bosko, choć tylko na chwilkę. spotkania z ludźmi tak bardzo ładują moje wewnętrzne akumulatorki. też tak macie? oczywiście, czasami rozładowują, ale to na pewno nie tam, gdzie chętnie idziemy w odwiedziny, a właściwie gdzie lecimy jak na skrzydłach. jeszcze u Doroty byłam. kobiety szok. zawsze mi tak głupio, że mam dwie lewe ręce i ledwo co potrafię zrobić i leń niestety, a ktoś jest taki pracowity i tak pięknie te talenty swoje rozwija. i tu się z Zojką obiadłyśmy pysznymi muffinkami. i pierwszy raz mieszkanie mogłam zobaczyć, więc już cała w skowronkach byłam :) I do Pani Usi udało się zajrzeć jak Lala po południu drzemkę miała. Pani Usia jest córką mojej ukochanej Pani Agnieszki, o której kiedys napisałam. Pani Agnieszka odeszła od nas dwa lata temu, pół roku po 100 urodzinach. odwiedzam Ich dom z radością i sentymentem, zawsze mile widziana. czuję się tam, jak w rodzinie. poopowiadałyśmy sobie, no dobra nawijałysmy jak szalone, jedna przez drugą. tak jest dobrze. a na zdjęciu, na ścianie, cała rodzina z babcią Agnieszką pośrodku, i obok niej tez my z Pawłem. łzy się w oczach zakręciły..... w tym domu unosi się miłość... a wracając od Pani Usi, zobaczyłam dom od Agnieszki, mojej koleżanki z podstawówki, i myślę, jak mała jeszcze śpi, to lecę do Agi, choćby tylko wyściskać ją w drzwiach. jeszcze do niedawna biegałam do niej każdego 13 października, w urodziny, na sam koniec dnia, taki gość niespodzianka :) i Aga w szoku została, jak mnie uwidziała. radość! a pod sercem dzieciątko. ja to mam szczęście! 
......
już mi głupio, ale wiesz, jak wracałam od Agi rajdwygiem, czyli drogą prowadzącą do lasu, to mijając dom Jolki, zadzwoniłam do niej, żeby mi pomachała przez okno, bo właśnie ją mijam. Jola, że mam wejść, ale nie mogłam, bo Zoja w końcu się obudzi :) 
Taka ze mnie powsinoga :))

To teraz już zdjęcia, pełne mroku, prawie straszne, robione nocą i za dnia, w deszczu i szarudze. 
A! zapomniałabym o najważniejszym, wiejska poczta pantoflowa doniosła mi, że po wsi krąży plotka, że u nas, w nowym domu JUŻ LUKSUSY! ;)
taaaa.... ;)
Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko Was w te nasze luksusy zaprosić.
Chodźcie!

ps. swoją drogą, w plotce bardzo często trochę prawdy jest. w tym przypadku, bardzo dużo nawet, bo ja właśnie dokładnie tam myślę. mam luksusowy dom, luksusowych znajomych, luksusowego męża i luksusowe dzieci. mam luksusowe życie bo jestem zdrowa, mogę marzyć, cieszyć się i smucić. mam komu opowiadać o tym wszystkim....
może tylko te wnętrza jak na razie trochę mało luksusowe ;) .... ale będą, co by odrobinie prawdy w plotce stało się zadość ;)











































































ostatnie zdjęcie to widok z domu naszych znajomych