Pokazywanie postów oznaczonych etykietą razem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą razem. Pokaż wszystkie posty

środa, 1 lutego 2017

a kiedy przyjdzie jesień...

w gdyni już prawie wiosna. wróciliśmy z ferii. pojeździliśmy na nartach i na saneczkach. dzieci szczęśliwe i zmęczone, kaszlące i zakatarzone. mamy więc mały szpital, rozpakowywanie walizek i stosy prania :) dziś idziemy z Zoją przywitać się z morzem.
i chyba to jednak będzie powoli przygotowywanie się do pożegnania i do powrotu do naszego domu, który czeka tam na nas na śląsku. dużo tu czasu spędziłam dzieląc się z czytelnikami naszymi rozterkami z powodu trudności w podjęciu decyzji pozostania nad morzem i powrotu do siebie. decyzja jakoś tak chyba przed nami i poza nami podejmuje się sama. ile razy wchodzimy do domu, tyle razy nie chcemy z niego wychodzić. a ON jest tam, na południu. czas więc powoli pakować walizki i zabrać się za ogrom prac, które czekają tam na nas. zanim jednak wyleję morze łez żegnając się z MORZEM, mogę tu jeszcze trochę pomieszkać, zaczekać na wiosnę w pełni, zakochać się w lecie..... a potem przyjdzie jesień i pozostaną nam piękne wspomnienia dwóch lat (!) mieszkania nad morzem, w pięknej, rodzinnej Gdyni, gdzie przeżyliśmy cudowne chwile, spotkaliśmy dobrych ludzi i chyba jakoś tak wzmocniliśmy nasze więzy rodzinne, choć dojrzewająca nastolatka, prawie dojrzewający dziesięciolatek i zbuntowana dwulatka nieźle te węzy potrafili poluzować ;) nie mówiąc już o matce, która jak się wnerwi to lepiej nie gadać. wychodzi, że tata najbardziej opanowany, co oczywiście nie oznacza, że nerwy mu nie puszczają. czyli, że standard, taka rodzina w miarę normalna, z problemami sięgającymi czasami nieba. właśnie - nieba :)
więc potem przyjdzie jesień....
może już będziemy mieszkać w nowym domu, może zdążymy przez wakacje ogarnąć wszystko na tyle, choć dziś jeszcze nic na to nie wskazuje. bo skoro to ostatnie takie długie lato tutaj to lepiej się stąd nie ruszać, prawda?
tak sobie znowu trochę wyobrażam, jak to będzie. cieszę się i boję jednocześnie, ale na spokojnie, to takie uczucia do opanowania. 
bardzo bym chciała, żeby się ułożyło. żeby paweł znalazł pracę, a i moja, żeby znowu przynosiła tyle radości, co dotąd. bo chociaż nie raz odwróciłabym się na pięcie i trzasnęła za sobą drzwiami nie wróciła tam więcej to jednak siła jakaś mnie tam ciągnie. i wiem nawet jaka. dzieci. do szaleństwa doprowadzają nieustanne zmiany i papierzyska. a ciągną do siebie dzieci i chęć prowadzenia ich do świata i przez świat. ile można wtedy cudów doświadczyć samemu, ile skomplikowanych rzeczy staje się prostych. jak bardzo nie trzeba szukać dziury w całym i zastanawiać się, który kolor pióra pasuje do piórnika, bo wszystkie są takie piękne :)
cicho nadejdzie jesień. wiatr przyniesie zapach pieczonych w ognisku ziemniaków. może będzie już taras, na którym wszyscy się wieczorem spotkamy. koce już jakieś mam. zbieram na bieżąco :) otuleni w nie opowiemy sobie o minionym dniu. wypijemy herbatę z miętą, imbirem i cytryną. 
na piętrze usiądę przy moim pięknym, świerkowym blacie, który zrobił dla mnie stolarz wykorzystując nasze dechy z leśnego domku i zanim otworzę torbę z książkami i zacznę przygotowania do szkoły, podkurczę nogi i obejmę kolana, i taka zwinięta z kłębek posłucham w ciszy oddechu śpiących już dzieci i może chrapania męża ;) a potem podeprę dłońmi brodę i chwilkę sobie pomarzę.... przez uchylone okno wpadać będzie późno wrześniowy wiatr, zawyje pies od sąsiada, a w lesie ułożą się do snu pierwsze jesienne liście.
zrobię obchód domu, jak zawsze przed snem. sprawdzę czy drzwi są zamknięte na trzy spusty. zajrzę w każde okno i pewnie się pozachwycam. zgaszę lampki nocne, kule świetlne i inne świecidełka, poprawię dzieciom pierzynki i pójdę w końcu spać. wcisnę lodowate stopy w gorące stopy pawła i udam się na morskich falach po przygody do krain dalekich. a potem morze wyrzuci mnie na ląd gdyńskiej plaży, gdzie zatrąbi odpływający właśnie statek. a tak naprawdę - bezlitosny budzik!

no ;)) 
może to się  uda.

ehhh, jak to nie raz niedobrze mieć duszę romantyka, a jak czasami dobrze!


południe










północ



środa, 6 lipca 2016

przedwczoraj

Dwa tygodnie temu zrobiłam taki wpis i .... nie opublikowałam go bo gdzieś popędziłam, coś się wydarzyło. dzisiaj tu zaglądam, a on dalej czeka... o tej miłości i trudzie to może innym razem bo wszystko mi uciekło. napiszę o dzisiaj. tymczasem wklejam mój nieopublikowany początek, ucząc się tym samym nie wymazywać przeszłości i myśli z przeszłości...

"solennie postanawiam pisać posta w każdy poniedziałek. choćby to miała być tylko kropka, umieszczę ją tutaj.
strasznie chciałabym pisać o budowie i wszystkim co jest z nią związane, ale budowa stanęła w miejscu i tematów jakby zabrakło. nie szkodzi. wypełnimy tę lukę innymi, a już w wakacje mam nadzieję wlać w ten dom duuużo miłości i w końcu go WYKOŃCZYĆ! ;)
tymczasem, będzie o miłości, o pięknej miłości i trudzie.....




Niby nic takiego, w mieście pusta droga.
Nocne loty, wódka w bramie, w końcu nikt nie woła.
Łajzy, półbogowie, żaden sobie już nie ufa.
Ma na myśli budę i spuszcza je z łańcucha.

Niby nic takiego, jedna noc.
Niby nic wielkiego, jedna noc.
Niby nic ważnego, jedna noc.
Niby nic, a jednak... Niby nic, a jednak...

Miasto śpi, Ulic styk,Jedna z klisz, świata strych.
Niby nic, jeden dzień, niby nic, a jednak...
A jednak...

Niby nic takiego, dzień jak w negatywie.
Gęsia skórka, miękki łuk twój, ja spode łba łypię.
Gdy cię gryzę w szyję, Ty udajesz że nie boli.
Zasypiamy kiedy budzą się żurawie domy.

Niby nic takiego, jeden dzień.
Niby nic wielkiego, jeden dzień.
Niby nic ważnego, jeden dzień.
Niby nic, a jednak... Niby nic, a jednak...

Niby nic, jedna noc... Niby nic takiego.
Niby nic, jeden dzień... Niby nic a jednak...
A jednak...

Niby nic takiego, niby nic.
I niby nic wielkiego, niby nic.
Niby nic ważnego, niby nic.
Niby nic, a jednak, niby nic, a jednak...

Autor tekstu: Anna Michalska
Kompozytor: Kortez
Źródło: You Tube

dokładnie przedwczoraj, dokładnie w tym miejscu, pod tekstem piosenki korteza powstał najdłuższy wpis, jaki dotąd udało mi się napisać. był spokojny niedzielny ranek, potem południe i popołudnie, a ja cały czas pisałam... w końcu skończyłam. zamieściłam zdjęcia i przed publikacją poprosiłam pawła, żeby przeczytał. jakoś tak wyjątkowo, bo nigdy wcześniej nie prosiłam. kliknęliśmy na "podgląd". pojawiła się informacja, że nie można wczytać i tak trzykrotnie. w końcu weszło. paweł czyta. szczęśliwa zjeżdżam kursorem. piosenka się kończy i nic. wszystko zniknęło. kiedy to teraz piszę oczy uciekają mi na tekst tej piosenki. bo zobacz,

niby nic takiego (się nie stało), niby nic....
niby nic wielkiego, niby nic....
niby nic ważnego, niby nic
niby nic, a jednak, niby nic

a jednak

pisałam o myślach, które tej niedzieli kłębiły się w mojej głowie. wróciłam do wspomnień. pisałam o małej dziewczynce ze złamaną rączką, o różowym namiocie małej księżniczki porwanym przez wiatr, który goniłam po rondzie ;). o bólu fizycznym, o ślubie i śmierci i o tym, jaką nadzieję i siłę dała mi osoba, która straciła miłość życia. o moich dzieciach. o niepełnosprawnej dziewczynce, która przytuliła się do mnie w przeszklonym wagoniku, kiedy wjeżdżałyśmy na szczyt kamiennej góry w gdyni. pisałam o starszej pani i o sugestii pani kosmetyczki, co do moich zmarszczek na czole, hehe. było o budowie i o żółtym serze nawet ;) i jeszcze o innych rzeczach, a każda z nich to był cały temat :)
naprawę bardzo żałuję, że tak mi się to nie udało.

zapraszam was na kolejny wpis w poniedziałek. będzie o domku. o domku prawie takim jak u świnki Peppy :)

z ostatniego wpisu, który nie chciał "wejść" zostały tylko zdjęcia.
to one.