Nie jestem przesądna. Zawsze bawiły mnie te wszystkie czarne koty i piątki trzynastego. Czerwone wstążeczki przypinane do wózka noworodka, aby odeprzeć rzucanie czarów przez wiedźmy, czy jakoś tak? A, jeszcze było coś ze spluwaniem za siebie ;) No ale na studiach nie miałam wyboru. Ilekroć spadły mi na podłogę notatki, a jednak spadały mi często bo rozmarzonej, wpatrzonej w piękne miasto, rozjeżdżały mi się łokcie i zsuwały kartki na podłogę, tylekroć moje współlokatorki mi je przydeptywały ;) Przed każdym egzaminem dostawałam kopniaka i jeszcze coś było z indeksem. Chyba jak spadł to też trzeba było go przydeptać. A jeszcze wcześniej, zanim na studiach, mama nie wypuściłaby mnie na studniówkę bez czerwonej bielizny (jakkolwiek ciekawie brzmi czerwona bielizna ;))Koleżanki zadbały, żebym miała też coś pożyczonego. Przed maturą chciałam ściąć włosy, ale gdzie tam. Nie wolno ;)
I tak dalej. Gdzie się nie obejrzę, tam jakiś mały, przesądny kabaret ;)
Ale ten dzień TRZYNASTEGO, oj, zapamiętam na długo ;) Z tym, że była to sobota...a zatem
SOBOTA, TRZYNASTEGO CZERWCA ;)
O 4 nad ranem wyjechaliśmy nad morze. To był wyczekany, bardzo potrzebny urlop, a raczej urlopik, przede wszystkim dla Pawła, który haruje jak wół na przemian w pracy i na budowie. Przejechaliśmy 500 kilometrów i ciach! Zostało nam jeszcze 200, ale na tym koniec. Dzipiiies nagle skierował nas w polną dróżkę, a mój mąż po prostu uległ chyba jej urokowi, bo innego wytłumaczenia nie ma :P Z samochodu wylał się calusieńki olej. Ostatkiem sił auto dotarło pod wiejski sklepik spożywczy. I koniec. Paweł myślał, że to tylko korek. W sklepie zapytaliśmy o najbliższy warsztat samochodowy. I tutaj pojawia się Pani Zuza. Przemiła, młoda kobieta jak gdyby nigdy nic powiedziała nam, że zadzwoni do warsztatu samochodowego, który znajdował się 2 km dalej i poprosi pana mechanika, żeby przyjechał. Kopary nam opadły, ale ekstra, przynajmniej jakieś szczęście w tym nieszczęściu. Po jakichs 40 minutach, pan mechanik przyjechał. Pooglądał, pojechał po olej, żebysmy chociaż dokulali się do niego. To jedziemy. 100 metrów i koniec. Olej wyciekł. Pan Miro nas zgubił, ale się wrócił. Niestety, przed nami były 2 kilometry. Samochodu nie można było pociągnąć bo nie było o co zaczepić linki. Więc pchamy. Paweł i ja, a w tyle trójka dzieci i skwar. Zatrzymuje się pan Zbycho i chce pomóc. Nie da się bo nie mamy tego czegoś do linki, ale w sercu uczucie nieziemskie takie i od razu w rękach i nogach sił jakby więcej. To pchamy dalej. Idzie dobrze, bo w końcu auto ruszyło i można będzie chwilę odpocząć. Nagle zajeżdża nas Mietek. Tylko nie to. No nic, zatrzymujemy auto bo byśmy do niego wjechali. Mietek. Jest z żoną i dwójką dzieci. Nie pyta się tam o nic tylko od razu dawaj, otwiera bagażnik, wyciąga linkę i juz do nas z tą linką bieży, a Paweł mu, że się nie da. No jasna ch! To nic, pan Mietek zamyka bagażnik i odjeżdża. Ale chciał pomóc. Jestem naprawdę mile zaskoczona. Nasz los nie jest ludziom obojętny. Ubrudzeni docieramy powoli do warsztatu. Naprzeciw nam idą już ubrani w firmowe uniformy pracownicy. Pomagają. Samochód wjeżdża na kanał. I mamy werdykt. Ubiła się aluminiowa miska olejowa. To koniec. Co teraz, co teraz, co teraz??? W głowach nam huczy. Spoglądam na komórkę. Już bylibyśmy nad morzem. Tymczasem siedzimy pod warsztatem i nie mamy żadnej perspektywy na dotarcie tam jeszcze dzisiaj. Bo jak? Miejscowość, w której jesteśmy jest oddalona od najbliższej stacji kolejowej o 15 km. Auto musi zostać. Dzieci załamane snuja się po betonowym chodniku, ja jeżdżę z małą w wózku, a Paweł korzysta z internetu u pana mechanika w domu. Wyciągamy bagaże, walizki, torby, torebeczki, zabaweczki, żarełko dla małej. Możecie sobie wyobrazić, jak zapakowany jest bagażnik rodziny, no jednak wielodzietnej :P nad polskie morze w czerwcu. Trzeba przewidzieć każdą pogodę. Niestety, robimy cięcie. Dzieci ze łzami w oczach rezygnuja ze swoich zabawek, książek i przytulanek. Mama też rezygnuje, i to z nowego super koszyka, co to dostała go od swojej mamy na dzień dziecka :P i miała poszpanować na plaży :) I nagle zjawia się on. Rycho. Słyszę, że wygadany i tego i tamtego. To dobra, pytam pana czy nie zawiózłby nas na dworzec. Tylko, że jest nas 5 plus on. Pan na to, że spoko, nie ma sprawy, tylko musi skoczyć do domu po większe auto i będzie za 20 minut. Ja w szoku. Przyjechał. Co prawda, auto dalej było 5 osobowe, no ale miało byczy bagażnik na nasze okrojone bagaże. O godzinie 13 docieramy na dworzec w Nakle nad Notecią. Pociąg do Koszalina mamy o 15.26. A potem busem 13 km do Mielna i stamtąd jeszcze do Unieścia, z którego do Was właśnie piszę ;) Rycho odjechał a razem z nim..... jedna z naszych toreb! Zorientowaliśmy się dopiero po jakimś czasie, kiedy Zojka domagała się picia, a picia nie było. Ogromna torba, która leżała pod nogami pojechała z Rychem. W torbie jedzenie dla Zojki, kosmetyki, telefon Julki, mój jedyny ciepły polar i mnósto innych rzeczy.
Na dworcu chcemy skorzystać z toalety, ale nie działają drzwi na 2 zł. Co teraz? Daję dzieciakom pieniądze i mówię, żeby poszły do klubu fitness, który jest zaraz obok. Wracają i mówią, że pani nie chciała pieniędzy. O! Nazwijmy panią Marią. Niesamowita kobieta zwraca się do mnie, kiedy tylko wychodzę na schody z poczekalni, czy nie chciałabym się odświeżyć i czy może napiłabym się kawy. Chętnie korzystam. Pani Marysia kochana! W międzyczasie Paweł biega po mieście i załatwia jakiś transport do Koszalina, bo do pociąg daleko. Busik chce 1100 zł. Nie da rady. Ktoś podpowiada mu, żeby poszedł do taksówek, że zawiozą za 6 stówek. To idzie tam i pyta. Znajduje Bolesława. Pan Bolek zawiezie za 6 stówek pod sam hotel, 200 km. Jak przeliczylismy te wszystkie bilety, intersiti i i zwykłe i to łażenie z wózkiem i walizami po peronach i te przesiadki i to, że mamy juz dość i jesteśmy głodni to bierzemy! Bolek się cieszy i pyta czy może zabrac kumpla, żeby mu się nie nudziło w drodze powrotnej ;) Dobra, niech jedzie. Pakujemy się do taksówki i jedziemy. Bolek jest super. Włącza Budkę suflera prawie na ful, ale ścisza na nasząprośbę bo Zojka biedna w końcu pada i zasypia. Zatrzymujemy się pod polo marketem bo Bolek i kolega kupuja picie, to my też przy okazji. Bolek nie łamie przepisów. Jedzie jak należy i wszędzie w rentgenowską dokładnością dostrzega radary, nawet te ukryte w tak zwanym "koszu na śmieci". Jedziemy ponad trzy godziny. W tym czasie odbieramy kilka telefonów od rodzinki. "Tak, jest super, jedziemy sobie nad morze, zaraz będziemy". No jakby nigdy nic. Oczywiście nie przyznajemy się, że wyruszylismy o 4 nad ranem ;) Tylko mama, jak to mama, juz wie i chyba nas żałuje bo nie mówi, przez telefon: "A nie mówiłam, żebyście nie sprzedawali auta i nie kupowali tego łupa?" Musieliśmy, bo potrzebna była kasa na budowę. O 18 jesteśmy na miejscu. Jeszcze nigdy nie jechaliśmy nad morze 14 godzin! Bolek wręcza mi wizytówkę. Obym nie musiała skorzystać ;) I tak z wczasów w hotelu (!, jeszcze nigdy nie byliśmy) za 2 tysiące na tydzień dla 5 osób z pełnym wyżywieniem zrobiły się wczasy za 4 tysiące bo własnie dziś Paweł wracał pociągami do Nakła nad Notecią, a stamtąd jeszcze trochę dalej po samochód. Cała trasa zajęła mu 8 godzin. Ale jest. Wrócił z torbą, co to została w Rycha aucie bo Rycho ją przywiózł do mechanika. Razem z fotelikami, które już świadomie zostawiliśmy panu i on się zgodził je podrzucić mechanikowi bo miał po drodze. Wyobrażacie sobie. Mógł przecież zabrać, sprzedać, cokolwiek. W ciemno zaufaliśmy mu, choc mogło to się źle skończyć. To koniec pierwszej części naszej historii. Dziękuję Zuzannie, Mirowi, Zbychowi, Mietkowi, Rychowi, Marysi, Bolkowi i koledze Bolka za pomoc i za to, że droga nad morze choć taka "załamana" dzięki Wam była całkiem fajna i nawet trochę śmieszna ;) Ale śmieszna jest dopiero dziś, bo wtedy do śmiechu naprawdę mi nie było. Choć jak walnęłam się na piasku po przyjeździe to śmiałam się chyba z 20 minut z tej złości, bezradności, straconej kasy ale też do dobrych ludzi, którzy nam pomogli. DZIĘKUJEMY!!!!
Ps. Niestety, wstyd się przyznać, ale nie mam w komórce netu bo nie chciałam hań pierwej jak go kupowałam. No i z tego powodu nie mam relacji fotograficznej. Buuu :( A byłaby naprawdę mocna :) Ale musicie użyć swojej wyobraźni i zobaczyć to wszystko, w żywych kolorach. Czas na zmianę telefonu. Tym razem koniecznie z netem :) Cdn.
czwartek, 18 czerwca 2015
piątek, 12 czerwca 2015
Ty...
jeszcze tylko 5 godzin i będziesz z nami. nie mogę się doczekać. jest trzecia nad ranem a ja jestem głupia, powinnam spać, ale nie potrafię. w brzuchu mam motyle, jak wtedy, gdy zobaczyłam Cię po raz pierwszy :) wyobrażam sobie, że śpisz z nosem przyklejonym do szyby intercity. więc pędzisz, a ja czekam.
jesteś dla mnie wszystkim, choć ty uważasz, że tylko tchnieniem :) zawalam za Tobą cały czas. ostatnio marcin napisał na fb, że to nienormalne, żeby męża kochać i kochać. a potem przyjechał z wielkim na dwa metry słonecznikiem i po rozmowie stwierdził, że to jest jednak normalne ;) a ty? kiedy cię pytam, za co mnie kochasz, mówisz, że za nic, bo nie kocha się za coś. dziękuję.
pamiętasz te wyjazdy do pracy w Holandii? po pierwszym dniu stwierdziłam, że umieram, bo tak się żyć nie da. na odległość. najgorsze były bezsenne noce, wpatrywanie się w gwiazdy i odliczanie dni do powrotu, choć na kilka dni. spałam wtedy ze świecącym serduszkiem, takim prawie jak z odpustu ;) miał przypominać mi Ciebie, hłe, hłe ;) skreślaliśmy z dziećmi kółeczka na kartce, żeby szybciej zleciało ;) nagrywaliśmy dla Ciebie filmiki i robiliśmy zdjęcia ze śmiesznymi minami, żeby Cię rozweselić i żebyś nie czuł się samotny :) to już na szczęście za nami. tylko teraz szybko wróć z tego nieplanowanego wyjazdu. czekamy na ciebie w powiększonym składzie. oby najmłodszy osobnik stada, znaczy...składu ;) rozpoznał Cię. masz tremę? ;)
(...) kłócimy się, "latają talerze". średnio raz na dwa miesiące "rozwodzimy się". popełniliśmy największy błąd w życiu, że się poznaliśmy, zakochaliśmy i pobraliśmy. o taaaak. i długo by tak jeszcze można ;) a potem, kiedy chcę uciekać od ciebie byle daleko to marzę, żebyś tylko mnie zatrzymał, zdążył złapać za rękę i powiedział: "nie odchodź". nie odchodzę. splatam ręce na twojej szyi jak małe dziecko. niech tak, tak pozostanie.
zdjęcie - październik 2011 roku, pierwszy powrót taty ;) jeszcze w leśnym domku :)
I miny, dla taty ;)
...
jesteś dla mnie wszystkim, choć ty uważasz, że tylko tchnieniem :) zawalam za Tobą cały czas. ostatnio marcin napisał na fb, że to nienormalne, żeby męża kochać i kochać. a potem przyjechał z wielkim na dwa metry słonecznikiem i po rozmowie stwierdził, że to jest jednak normalne ;) a ty? kiedy cię pytam, za co mnie kochasz, mówisz, że za nic, bo nie kocha się za coś. dziękuję.
pamiętasz te wyjazdy do pracy w Holandii? po pierwszym dniu stwierdziłam, że umieram, bo tak się żyć nie da. na odległość. najgorsze były bezsenne noce, wpatrywanie się w gwiazdy i odliczanie dni do powrotu, choć na kilka dni. spałam wtedy ze świecącym serduszkiem, takim prawie jak z odpustu ;) miał przypominać mi Ciebie, hłe, hłe ;) skreślaliśmy z dziećmi kółeczka na kartce, żeby szybciej zleciało ;) nagrywaliśmy dla Ciebie filmiki i robiliśmy zdjęcia ze śmiesznymi minami, żeby Cię rozweselić i żebyś nie czuł się samotny :) to już na szczęście za nami. tylko teraz szybko wróć z tego nieplanowanego wyjazdu. czekamy na ciebie w powiększonym składzie. oby najmłodszy osobnik stada, znaczy...składu ;) rozpoznał Cię. masz tremę? ;)
(...) kłócimy się, "latają talerze". średnio raz na dwa miesiące "rozwodzimy się". popełniliśmy największy błąd w życiu, że się poznaliśmy, zakochaliśmy i pobraliśmy. o taaaak. i długo by tak jeszcze można ;) a potem, kiedy chcę uciekać od ciebie byle daleko to marzę, żebyś tylko mnie zatrzymał, zdążył złapać za rękę i powiedział: "nie odchodź". nie odchodzę. splatam ręce na twojej szyi jak małe dziecko. niech tak, tak pozostanie.
zdjęcie - październik 2011 roku, pierwszy powrót taty ;) jeszcze w leśnym domku :)
...
niedziela, 7 czerwca 2015
Cmentarz, czerwiec, głowa pełna myśli, rower i czas na zmiany...
julia ma już 11 lat. właśnie dziś odprawia swoje urodziny dla koleżanek. pięknie nakryła stół. są irysy w wazonie, duże talerze w zielone pasy, a na nich małe, białe malowane w niebieskie kwiaty. poza tym kubeczki ze słomkami w środku, papierowe parasolki, kolorowy, kartonowy "tort" na ciasto. nie ma napojów gazowanych. za to mamy pyszny kompot z truskawek i wodę z sokiem, jak to dawniej bywało :) będą truskawki w czekoladzie, lody i chrupki kukurydziane, szarlotka i ciasto z kremem, którego niestety nie robiłam ja. ale jest nadzieja, że kiedyś mi się uda ;)
tak. tytuł posta jakby odbiega od tego, co piszę, ale nie do końca.
dzisiaj rano jechałam na rowerze do sklepu. było tak cudownie! paszcza roześmiana i głębokie wdechy, żeby jak najwięcej nawdychać się tego niesamowitego, ciepłego, czerwcowego powietrza. podejrzewam, że tam, gdzie mnie ciągnie i ciągnie od lat...nad morze, pachnie jeszcze ładniej, ale dziś na mojej wiosce było naprawdę wyjątkowo. więc jechałam do tego sklepu, mijałam kościół, a przed nim para młoda, tacy piękni. ach! ślub w taki dzień! piękniejszej pogody nie można sobie było nawet wymarzyć! dużo miłości Wam życzę! ze sklepu jechałam załadowana truskawkami i metrową paczką chrupek kukurydzianych. chyba śmiesznie to wyglądało ;)
to tytułowy czerwiec i rower już był :)
teraz cmentarz. kocham nasz cmentarz. to niesamowite, magiczne miejsce. nigdzie nie ma takiej ciszy, takiej błogości jak tam. lubię tam chodzić. siedzieć na drewnianej ławeczce, myśleć i modlić się. tyle historii, a każda niezwykła, bo życie ludzkie jest niezwykłe. zatrzymuję się przy mogiłach i czasami wyobrażam sobie.... ona, on, ich miłość..... a może ból i łzy... ciężka praca.... tu była wojna... jak wyglądało twoje życie?..... dzieci.....odpoczywajcie w pokoju. wierzę, że przekroczyliście próg, za którym jest życie....
takie jest nasze życie.
chyba czas na zmiany bo nadchodzą wakacje i jakoś tak u nas się zdarza, że zawsze w wakacje coś się wydarza i to coś "wróży" zmiany lub jest zmianą. oby tylko zdrowie dopisało. wtedy można działać, spełniać niektóre marzenia, pozwolić rodzić się nowym :) już się tyle zmieniło, a jeszcze nie ma wakacji. w ostatnich dniach. nagle jest nowa rzeczywistość i trzeba się z nią zmierzyć lub stawić jej czoła. bywa ciężko. bardzo.
a w głowie pełno, pełniutko myśli.....
zdjęcia dodam jutro, bo nagle zrobiło się tak późno....
dobranoc
edit
tak. tytuł posta jakby odbiega od tego, co piszę, ale nie do końca.
dzisiaj rano jechałam na rowerze do sklepu. było tak cudownie! paszcza roześmiana i głębokie wdechy, żeby jak najwięcej nawdychać się tego niesamowitego, ciepłego, czerwcowego powietrza. podejrzewam, że tam, gdzie mnie ciągnie i ciągnie od lat...nad morze, pachnie jeszcze ładniej, ale dziś na mojej wiosce było naprawdę wyjątkowo. więc jechałam do tego sklepu, mijałam kościół, a przed nim para młoda, tacy piękni. ach! ślub w taki dzień! piękniejszej pogody nie można sobie było nawet wymarzyć! dużo miłości Wam życzę! ze sklepu jechałam załadowana truskawkami i metrową paczką chrupek kukurydzianych. chyba śmiesznie to wyglądało ;)
to tytułowy czerwiec i rower już był :)
teraz cmentarz. kocham nasz cmentarz. to niesamowite, magiczne miejsce. nigdzie nie ma takiej ciszy, takiej błogości jak tam. lubię tam chodzić. siedzieć na drewnianej ławeczce, myśleć i modlić się. tyle historii, a każda niezwykła, bo życie ludzkie jest niezwykłe. zatrzymuję się przy mogiłach i czasami wyobrażam sobie.... ona, on, ich miłość..... a może ból i łzy... ciężka praca.... tu była wojna... jak wyglądało twoje życie?..... dzieci.....odpoczywajcie w pokoju. wierzę, że przekroczyliście próg, za którym jest życie....
takie jest nasze życie.
chyba czas na zmiany bo nadchodzą wakacje i jakoś tak u nas się zdarza, że zawsze w wakacje coś się wydarza i to coś "wróży" zmiany lub jest zmianą. oby tylko zdrowie dopisało. wtedy można działać, spełniać niektóre marzenia, pozwolić rodzić się nowym :) już się tyle zmieniło, a jeszcze nie ma wakacji. w ostatnich dniach. nagle jest nowa rzeczywistość i trzeba się z nią zmierzyć lub stawić jej czoła. bywa ciężko. bardzo.
a w głowie pełno, pełniutko myśli.....
zdjęcia dodam jutro, bo nagle zrobiło się tak późno....
dobranoc
edit
Subskrybuj:
Posty (Atom)