czwartek, 18 czerwca 2015

SOBOTA (nie piątek) 13 czerwca

Nie jestem przesądna. Zawsze bawiły mnie te wszystkie czarne koty i piątki trzynastego. Czerwone wstążeczki przypinane do wózka noworodka, aby odeprzeć rzucanie czarów przez wiedźmy, czy jakoś tak? A, jeszcze było coś ze spluwaniem za siebie ;) No ale na studiach nie miałam wyboru. Ilekroć spadły mi na podłogę notatki, a jednak spadały mi często bo rozmarzonej, wpatrzonej w piękne miasto, rozjeżdżały mi się łokcie i zsuwały kartki na podłogę, tylekroć moje współlokatorki mi je przydeptywały ;) Przed każdym egzaminem dostawałam kopniaka i jeszcze coś było z indeksem. Chyba jak spadł to też trzeba było go przydeptać. A jeszcze wcześniej, zanim na studiach, mama nie wypuściłaby mnie na studniówkę bez czerwonej bielizny (jakkolwiek ciekawie brzmi czerwona bielizna ;))Koleżanki zadbały, żebym miała też coś pożyczonego. Przed maturą chciałam ściąć włosy, ale gdzie tam. Nie wolno ;)
I tak dalej. Gdzie się nie obejrzę, tam jakiś mały, przesądny kabaret ;)
Ale ten dzień TRZYNASTEGO, oj, zapamiętam na długo ;) Z tym, że była to sobota...a zatem
SOBOTA, TRZYNASTEGO CZERWCA ;)
O 4 nad ranem wyjechaliśmy nad morze. To był wyczekany, bardzo potrzebny urlop, a raczej urlopik, przede wszystkim dla Pawła, który haruje jak wół na przemian w pracy i na budowie. Przejechaliśmy 500 kilometrów i ciach! Zostało nam jeszcze 200, ale na tym koniec. Dzipiiies nagle skierował nas w polną dróżkę, a mój mąż po prostu uległ chyba jej urokowi, bo innego wytłumaczenia nie ma :P Z samochodu wylał się calusieńki olej. Ostatkiem sił auto dotarło pod wiejski sklepik spożywczy. I koniec. Paweł myślał, że to tylko korek. W sklepie zapytaliśmy o najbliższy warsztat samochodowy. I tutaj pojawia się Pani Zuza. Przemiła, młoda kobieta jak gdyby nigdy nic powiedziała nam, że zadzwoni do warsztatu samochodowego, który znajdował się 2 km dalej i poprosi pana mechanika, żeby przyjechał. Kopary nam opadły, ale ekstra, przynajmniej jakieś szczęście w tym nieszczęściu. Po jakichs 40 minutach, pan mechanik przyjechał. Pooglądał, pojechał po olej, żebysmy chociaż dokulali się do niego. To jedziemy. 100 metrów i koniec. Olej wyciekł. Pan Miro nas zgubił, ale się wrócił. Niestety, przed nami były 2 kilometry. Samochodu nie można było pociągnąć bo nie było o co zaczepić linki. Więc pchamy. Paweł i ja, a w tyle trójka dzieci i skwar. Zatrzymuje się pan Zbycho i chce pomóc. Nie da się bo nie mamy tego czegoś do linki, ale w sercu uczucie nieziemskie takie i od razu w rękach i nogach sił jakby więcej. To pchamy dalej. Idzie dobrze, bo w końcu auto ruszyło i można będzie chwilę odpocząć. Nagle zajeżdża nas Mietek. Tylko nie to. No nic, zatrzymujemy auto bo byśmy do niego wjechali. Mietek. Jest z żoną i dwójką dzieci. Nie pyta się tam o nic tylko od razu dawaj, otwiera bagażnik, wyciąga linkę i juz do nas z tą linką bieży, a Paweł mu, że się nie da. No jasna ch! To nic, pan Mietek zamyka bagażnik i odjeżdża. Ale chciał pomóc. Jestem naprawdę mile zaskoczona. Nasz los nie jest ludziom obojętny. Ubrudzeni docieramy powoli do warsztatu. Naprzeciw nam idą już ubrani w firmowe uniformy pracownicy. Pomagają. Samochód wjeżdża na kanał. I mamy werdykt. Ubiła się aluminiowa miska olejowa. To koniec. Co teraz, co teraz, co teraz??? W głowach nam huczy. Spoglądam na komórkę. Już bylibyśmy nad morzem. Tymczasem siedzimy pod warsztatem i nie mamy żadnej perspektywy na dotarcie tam jeszcze dzisiaj. Bo jak? Miejscowość, w której jesteśmy jest oddalona od najbliższej stacji kolejowej o 15 km. Auto musi zostać. Dzieci załamane snuja się po betonowym chodniku, ja jeżdżę z małą w wózku, a Paweł korzysta z internetu u pana mechanika w domu. Wyciągamy bagaże, walizki, torby, torebeczki, zabaweczki, żarełko dla małej. Możecie sobie wyobrazić, jak zapakowany jest bagażnik rodziny, no jednak wielodzietnej :P nad polskie morze w czerwcu. Trzeba przewidzieć każdą pogodę. Niestety, robimy cięcie. Dzieci ze łzami w oczach rezygnuja ze swoich zabawek, książek i przytulanek. Mama też rezygnuje, i to z nowego super koszyka, co to dostała go od swojej mamy na dzień dziecka :P i miała poszpanować na plaży :) I nagle zjawia się on. Rycho. Słyszę, że wygadany i tego i tamtego. To dobra, pytam pana czy nie zawiózłby nas na dworzec. Tylko, że jest nas 5 plus on. Pan na to, że spoko, nie ma sprawy, tylko musi skoczyć do domu po większe auto i będzie za 20 minut. Ja w szoku. Przyjechał. Co prawda, auto dalej było 5 osobowe, no ale miało byczy bagażnik na nasze okrojone bagaże. O godzinie 13 docieramy na dworzec w Nakle nad Notecią. Pociąg do Koszalina mamy o 15.26. A potem busem 13 km do Mielna i stamtąd jeszcze do Unieścia, z którego do Was właśnie piszę ;) Rycho odjechał a razem z nim..... jedna z naszych toreb! Zorientowaliśmy się dopiero po jakimś czasie, kiedy Zojka domagała się picia, a picia nie było. Ogromna torba, która leżała pod nogami pojechała z Rychem. W torbie jedzenie dla Zojki, kosmetyki, telefon Julki, mój jedyny ciepły polar i mnósto innych rzeczy.
Na dworcu chcemy skorzystać z toalety, ale nie działają drzwi na 2 zł. Co teraz? Daję dzieciakom pieniądze i mówię, żeby poszły do klubu fitness, który jest zaraz obok. Wracają i mówią, że pani nie chciała pieniędzy. O! Nazwijmy panią Marią. Niesamowita kobieta zwraca się do mnie, kiedy tylko wychodzę na schody z poczekalni, czy nie chciałabym się odświeżyć i czy może napiłabym się kawy. Chętnie korzystam. Pani Marysia kochana! W międzyczasie Paweł biega po mieście i załatwia jakiś transport do Koszalina, bo do pociąg daleko. Busik chce 1100 zł. Nie da rady. Ktoś podpowiada mu, żeby poszedł do taksówek, że zawiozą za 6 stówek. To idzie tam i pyta. Znajduje Bolesława. Pan Bolek zawiezie za 6 stówek pod sam hotel, 200 km. Jak przeliczylismy te wszystkie bilety, intersiti i i zwykłe i to łażenie z wózkiem i walizami po peronach i te przesiadki i to, że mamy juz dość i jesteśmy głodni to bierzemy! Bolek się cieszy i pyta czy może zabrac kumpla, żeby mu się nie nudziło w drodze powrotnej ;) Dobra, niech jedzie. Pakujemy się do taksówki i jedziemy. Bolek jest super. Włącza Budkę suflera prawie na ful, ale ścisza na nasząprośbę bo Zojka biedna w końcu pada i zasypia. Zatrzymujemy się pod polo marketem bo Bolek i kolega kupuja picie, to my też przy okazji. Bolek nie łamie przepisów. Jedzie jak należy i wszędzie w rentgenowską dokładnością dostrzega radary, nawet te ukryte w tak zwanym "koszu na śmieci". Jedziemy ponad trzy godziny. W tym czasie odbieramy kilka telefonów od rodzinki. "Tak, jest super, jedziemy sobie nad morze, zaraz będziemy". No jakby nigdy nic. Oczywiście nie przyznajemy się, że wyruszylismy o 4 nad ranem ;) Tylko mama, jak to mama, juz wie i chyba nas żałuje bo nie mówi, przez telefon: "A nie mówiłam, żebyście nie sprzedawali auta i nie kupowali tego łupa?" Musieliśmy, bo potrzebna była kasa na budowę. O 18 jesteśmy na miejscu. Jeszcze nigdy nie jechaliśmy nad morze 14 godzin! Bolek wręcza mi wizytówkę. Obym nie musiała skorzystać ;) I tak z wczasów w hotelu (!, jeszcze  nigdy nie byliśmy) za 2 tysiące na tydzień dla 5 osób z pełnym wyżywieniem zrobiły się wczasy za 4 tysiące bo własnie dziś Paweł wracał pociągami do Nakła nad Notecią, a stamtąd jeszcze trochę dalej po samochód. Cała trasa zajęła mu 8 godzin. Ale jest. Wrócił z torbą, co to została w Rycha aucie bo Rycho ją przywiózł do mechanika. Razem z fotelikami, które już świadomie zostawiliśmy panu i on się zgodził je podrzucić mechanikowi bo miał po drodze. Wyobrażacie sobie. Mógł przecież zabrać, sprzedać, cokolwiek. W ciemno zaufaliśmy mu, choc mogło to się źle skończyć. To koniec pierwszej części naszej historii. Dziękuję Zuzannie, Mirowi, Zbychowi, Mietkowi, Rychowi, Marysi, Bolkowi i koledze Bolka za pomoc i za to, że droga nad morze choć taka "załamana" dzięki Wam była całkiem fajna i nawet trochę śmieszna ;) Ale śmieszna jest dopiero dziś, bo wtedy do śmiechu naprawdę mi nie było. Choć jak walnęłam się na piasku po przyjeździe to śmiałam się chyba z 20 minut z tej złości, bezradności, straconej kasy ale też do dobrych ludzi, którzy nam pomogli. DZIĘKUJEMY!!!!
Ps. Niestety, wstyd się przyznać, ale nie mam w komórce netu bo nie chciałam hań pierwej jak go kupowałam. No i z tego powodu nie mam relacji fotograficznej. Buuu :( A byłaby naprawdę mocna :) Ale musicie użyć swojej wyobraźni i zobaczyć to wszystko, w żywych kolorach. Czas na zmianę telefonu. Tym razem koniecznie z netem :) Cdn.





10 komentarzy:

  1. No - toście rzeczywiście mieli podróż co się zowie. Ale jakie wspomnienia! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróż za 20 minut śmiechu-bezcenna:)))Kocham nasze morze jak i Ty:)Po podróży,wieczorem idę zmęczona zerknąć na TEN widok i sama mi się buzia śmieje:)))Ten 13 to w sumie wyszedł dobry dzień:).Ludzie są życzliwi.Nelli:)Kiedyś stanęliśmy z konieczności,w nowym aucie przegrzewał się silnik,a nam marzyła się toaleta.Z domu,przy którym stanęliśmy przyszedł gospodarz zapytac ,czy może w czymś pomóc?I wpuścił nas do kibelka,świeżutko wyremontowanego,obcych:)))
    Wypoczywajcie zdrowo ,dobrej pogody:)Małgorzata:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham morze bezgranicznie. Dziś leje jak z cebra, ale my w kaloszach i pelerynach i tak nad morzem ;) To prawda, ludzie są życzliwi :)

      Usuń
  3. Bosko się czyta Twojego bloga :) Będę zaglądać. Udanego pobytu!
    Eveline z FM :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nam też morze potrzebne bezwzględnie ale nie było mi dane :(
    Nasz rekord to podróż z Krakowa do Sandomierza w 26 godzin ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojć z tą podróżą. Aniko trzymam za wyjazd nad morze :)

      Usuń
  5. Pozdrawiam serdecznie! Fajnie się Ciebie czyta :) Mimo przeciwności rożnistych zachowujesz hart ducha i bije od Ciebie opytymizm. Zostaw go troche w tym Unieściu bo mi się bardzo przyda,a też się tam wybieramy w sierpniu:) Odpocznijcie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki wielkie :) Optymizm oczywiście zostawiam :)

    OdpowiedzUsuń