piątek, 10 kwietnia 2015

Gość w dom, Bóg w dom

Bardzo lubię kiedy przychodzą goście. Naprawdę. Przecież nigdy nie jest tak, że nie ma kawy, herbaty, czy jakiegoś ciasteczka. Owszem, bywają takie "niewpory", ale potem, kiedy nad tym pomyślę, to się zawstydzam, bo komuś się jednak/przecież chciało, a dzisiaj chcenie jest w cenie. Przyszedł z dobrym słowem/ lub nie, ale to też potrzebne. Więc jest. Rozmawiamy. I jest tak jak kiedyś. Może trochę lepiej bo biegają dzieciaki. I w dodatku ten gość nie zadzwonił i się NIE ZAPOWIEDZIAŁ. No szok  normalnie, w dzisiejszych czasach! Tak, właśnie tak żyjemy i korona nam z głowy nie spada. Oczywiście, gość mógł przyjść w momencie kiedy my akurat wychodzimy, albo jedziemy na zajęcia pozalekcyjne, a może wychodzimy do kościoła czy na zakupy. Może. Ale jaki to problem, żeby gościowi o tym powiedzieć i przeprosić, że dziś PO PROSTU nie możemy. Gość, ten prawdziwy, zrozumie.
Więc bardzo lubię gości. Dom żyje. Ja żyję. Gość w dom, Bóg w dom.

1 komentarz:

  1. Bardzo ładnie napisane o gościach,chociaż sama kilka razy się wkurzałam, ze nie w porę
    przyszli.Szkoda,że zanika już zwyczaj (wiem praca itp....)odwiedzania na
    "spontan"

    OdpowiedzUsuń